Kilkanaście lat udanej kariery w lekkoatletyce, niezliczone medale – w tym te najważniejsze, olimpijskie – i każdy kolejny rok pełen wielkich wyzwań. Jednak to właśnie teraz Małgorzata Hołub-Kowalik stoi u progu najtrudniejszych i największych zmian. W zeszłym urodziła córkę, w tym zawitała do studia komentatorskiego, pochłonęła ją polityka, a w życiu codziennym pojawiła się nowa, ekscytująca nowinka motoryzacyjna…

Daniel Demarczyk, wSzczecinie.pl: Z powodów zdrowotnych nie udało się pojechać na dwie ważne imprezy: mistrzostwa świata w Rzymie i igrzyska olimpijskie w Paryżu. Czy to już był znak zapowiadanego końca kariery?

Małgorzata Hołub-Kowalik: Gdy rozpoczynałam przygotowania do sezonu, moje myśli były bardzo mocno skoncentrowane na Paryżu. Chciałam, aby to była docelowa impreza w mojej karierze. Jednak plany sobie, a zdrowie sobie – ból zaczął mi bardzo mocno przeszkadzać w treningach. Odpuściłam występy na mistrzostwach Polski, bo wyznając zasadę z pewnej piosenki „Jak tworzyć to historię. Jak robić to furorę”, wiedziałam, że bez pełni zdrowia furory bym nie zrobiła (śmiech). Nie zakwalifikowałam się tym samym na igrzyska, ale podtrzymuję to, że moja kariera zakończy się na Paryżu. Chciałam jeszcze wystartować pożegnalnie, dlatego cały czas byłam w treningu.

No właśnie, wielu sportowców marzy jednak o tym, żeby pożegnać się z fanami na dużej imprezie…

Ja wielokrotnie mówiłam, że po urodzeniu dziecka do pełnej rywalizacji już nie wrócę. Tak naprawdę przygotowania do Paryża były dla mnie pewnego rodzaju frajdą, chęcią chwilowego powrotu do rywalizacji. Nie udało się, ale widocznie tak miało być. Kończąc karierę, będę cały czas podkreślać, iż sportowo jestem bardzo spełniona i szczęśliwa. W sporcie zrobiłam wszystko na swoich zasadach. Wiadomo, że idealnie byłoby mieć taką wisienkę na torcie w postaci startu w Paryżu, ale nie czuję się z tego powodu szczególnie źle. Pożegnałam się oficjalnie na najważniejszym polskim meetingu Diamentowej Lidze.

Wróćmy jeszcze do Rzymu, tam start też nie doszedł do skutku, ale do stolicy Włoch i tak się Pani udała. W nowej, również związanej ze sportem, roli.

Tak, pojawiłam się tam w roli ekspertki, ponieważ dostałam zaproszenie od redakcji TVP Sport. Nie byłam typowym komentatorem zawodów, ale występowałam w studio. Muszę przyznać, że nie był to mój jedyny wyjazd tego typu w karierze, ale dopiero pierwszy w tej roli podczas imprezy na otwartym stadionie.

To stresujące zadanie?

Nawet bardzo! Jako komentująca, występuję tak naprawdę w roli kibica. Oglądam coś i nie mam na to bezpośredniego wpływu, a przecież zawsze byłam po tej drugiej stronie. Muszę się też bardzo pilnować, żeby jednocześnie opowiadać ciekawie, ale nie zdradzić tajemnic wszystkich tych ludzi, których doskonale znam ze wspólnych startów. W dodatku sama zawsze wymagam od osób, które wypowiadają się w mediach, pewnej płynności i poprawności językowej – taką samą poprzeczkę postawiłam sama sobie. Dotarły do mnie informacje, że było dobrze i przyjemnie się mnie słuchało, więc nie wykluczam powrotu do komentowania w przyszłości.

Pani głos jest ważny nie tylko w studiu telewizyjnym, ale ma taki być również w innych obszarach życia. Owocem tego jest powrót do polityki, gdzie ma Pani być między innymi lokalnym głosem kobiet i młodych adeptów sportu.

W niedawnych wyborach zostałam wybrana radną sejmiku z rekordową liczbą głosów – ponad dwudziestu tysięcy. Ten wynik bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, a trochę nawet przestraszył. Tak wielu ludzi mi zaufało, teraz czuję bardzo mocno, że nie mogę ich zawieść. Jednocześnie nie chcę być klasycznym politykiem, nigdy nie chciałam, nie czuję tego. Zdecydowałam się na start w wyborach, żeby podzielić się z innymi urzędnikami swoim doświadczeniem sportowym. Chciałabym działać na tej płaszczyźnie, aby móc zmotywować młodzież do aktywności sportowej, jednocześnie dbając o godne warunki do rozwijania ich kariery.

Wiele mówi się o tym, że w Polsce zaplecze sportowe przechodzi pozytywne zmiany i prężnie się rozwija, czy tak to wygląda z Pani perspektywy?

Te warunki, które ma obecna młodzież, w porównaniu do tego, co mieliśmy my, to niebo a Ziemia. Jest o wiele lepsza opieka specjalistów, są obozy, a możliwości sportowego przygotowania pozostają naprawdę ogromne. Mimo wszystko ja porównuję to wszystko do innych miejsc na świecie, i w takim zestawieniu jest jeszcze mnóstwo rzeczy do poprawy. Wciąż są problemy z infrastrukturą, to właśnie nad tym zagadnieniem chciałabym popracować.

Gdy rozmawialiśmy ostatnio, był to wywiad o motoryzacji. Do jednego wątku chętnie wrócę – wtedy, poza podkreśleniem wygody i bezpieczeństwa Nissana Qashqai – padło stwierdzenie, że Pani ulubionym elementem wyposażenia jest zestaw nagłośnienia BOSE. Jak bardzo to zmieniło się w ostatnich miesiącach, gdy pasażerką jest mała córka?

(śmiech) faktycznie, dobre nagłośnienie to kiedyś był mój numer jeden, ale od pewnego momentu, gdy coraz mniej słucham muzyki, mam nowego faworyta – jest nim szyberdach! Moje dziecko go uwielbia i szybko wycisza się, gdy patrzy na chmury, więc polecam wszystkim rodzicom. Oczywiście oprócz tego zwracam o wiele większą uwagę na aspekty związane z bezpieczeństwem, doceniam to, jakim autem pod tym względem jest Nissan Qashqai.

Padło już kilka zdań o nowych możliwościach w karierze, czy szykują się też jakieś zmiany motoryzacyjne?

Kto wie, chociaż jedno się u mnie nigdy nie zmienia: kiedyś jeździłam bardzo dużo i teraz nadal jeżdżę dużo (śmiech). Jest jednak coś jeszcze. Od dłuższego czasu zastanawiam się nad autem elektrycznym. Studiowałam ochronę środowiska, ten temat jest mi bliski, chcę w swoim życiu być jak najbardziej eko. Myślę, że już teraz auta elektryczne są fantastyczne pod wieloma względami, szczególnie w jeździe miejskiej. Miałam nawet okazję ostatnio testować przez kilka dni w mieście nowego Nissana Ariyę, który ma właśnie silnik elektryczny na pokładzie.

To ciekawe, jakie są pierwsze wrażenia po przejażdżce Nissanem Ariya?

To samochód bardzo przestronny, z mnóstwem miejsca na nogi, co rzuca się w oczy już przy pierwszym zetknięciu z nim. Ogromne wrażenie robi też przyspieszenie. Ja nie jestem typem szaleńca drogowego, ale dynamika ruszania spod świateł, możliwość bardzo zwinnej zmiany pasa, to wszystko ogromne atuty Nissana Ariya. Ma też szyberdach, więc córka była zadowolona (śmiech).

A jak wypadło ładowanie takiego auta na mieście, czy to trudne zadanie?

Nie sprawiło mi to żadnej trudności, to zwykła umiejętność, jak każda inna. Za pierwszym razem trzeba się zapoznać z podłączeniem i obsługą, później już idzie łatwo. Przyznaję też, że tak jak prowadząc auto spalinowe, tankuję je na długo przed osuszeniem baku, tak i tutaj nie przeżywałam chwili grozy, dojeżdżając na ładowarkę z kilkoma procentami. W mieście auto elektryczne jest naprawdę bardzo wygodne w użytkowaniu. Co ciekawe – ja o tym wcześniej nie wiedziałam – nie trzeba płacić za parkowanie w centrum, to świetna zachęta!

Podejrzewam jednak, że taki właściwy test tego samochodu musi odbyć się w trasie…

Tak, już niebawem chciałabym ponownie spróbować tego auta i tym razem wyruszyć nim gdzieś dalej. O ile przed pierwszym kontaktem z Ariyą miałam pewne obawy, tak szybko one uleciały wraz z możliwością przetestowania takiego pojazdu w codziennym życiu. Gdy pierwszy raz do niego wsiadłam, wyświetlacz wskazywał zasięg około 600 kilometrów. W dodatku jest też szybkie ładowanie, które w 30 minut jest w stanie mocno doładować baterię, więc nie widzę przeszkód, aby wyruszyć w dalszą podróż.

Czy gdyby już teraz dostała Pani wybór i mogła w tym momencie na stałe zamienić swojego hybrydowego Nissana Qashqai na w pełni elektrycznego Nissana Ariya, podjęłaby Pani taką decyzję?

(krótki moment zastanowienia) Muszę przyznać, że chyba… tak! (śmiech) Bardzo mi się spodobał ten samochód w środku, jego design, sterowanie głosowe, przyspieszenie, przestrzeń – robią ogromne wrażenie. Dlatego w tym momencie raczej podjęłabym taką właśnie decyzję.

Pozostaje mi zatem poczekać na pełne wrażenia z dłuższej podróży, dziękuję za rozmowę!

Również dziękuję!

https://nissan.polmotor.pl/pojazd/ariya/12