Nie ma Szczecina takiego jaki znacie. Są ruiny, opuszczone kamienice bez okien, gruzy na ulicach, pozrywane trakcje tramwajowe. W nocy wybuchają pożary, w lasach czają się ostatnie niemieckie grupy walczące o – a może już z miastem. Widzicie to? Przyjrzyjcie się uważnie – to Szczecin z 1945 roku.
W Poznaniu wiedzą
Jest marzec 1945 roku, na zachodzie wciąż trwają walki, Szczecin jeszcze nie jest zdobyty. W Poznaniu już wiedzą, a przynajmniej przypuszczają, że za moment Szczecin nie wytrzyma naporu, że miasto będzie do obsadzenia przez Polaków. W tamtych politycznych okolicznościach miasto wracało do macierzy, jednak gdy odsuniemy, a właściwie spojrzymy na tę historię z perspektywy czasu zobaczymy intrygującą i chwytającą opowieść o pierwszych dniach Szczecina.
Piotr Zaremba krok po kroku nie tylko oprowadza nas po zniszczonym Szczecinie, nie tylko stara się opisać polityczną atmosferę zdobywania miasta, ale przede wszystkim dokłada do tego towarzyszące w tamtych chwilach emocje. Jego wspomnienia nie są suchym przekazem historycznym, ale wielowymiarową opowieścią o Szczecinie, opartą nie tylko na jego notatkach, ale także wrażeniach z otoczenia. Wśród dokumentów politycznych odnajdziemy słowa, spostrzeżenia osób, które wtedy towarzyszyły pierwszemu prezydentowi, albo które zostały przypadkowo spotkane.
„Stanęli oni w zwartym ordynku na placu przed gmachem Zarządu Miejskiego[…] Józef Kijowski, uczestnik tych chwil, w notatkach swych zapisał, że prezydent miasta powitawszy osadników, wskazał na stojącego obok niego mężczyznę w ciemnozielonym mundurze mówiąc: Nie myślcie, że jesteśmy tu pierwszymi Polakami w Szczecinie – od lat mieszkali tu Polacy – autochtoni, a oto jeden z nich, Jan Majętny, szczeciński tramwajarz”.
Nie ufał swej pamięci
W publikacji znajdziemy wiele fragmentów, w których Zaremba powołuje się na zapiski innych, do tego dorzuca urzędowe pisma, obwieszczenia i ulotki, które się zachowały z tamtego roku. Jak przystało na rzetelnego naukowca – bo do tej publikacji należy trochę podejść jak do sprawozdania uczonego, a nie wspomnień mieszkańca Szczecina – zbiera materiały, grupuje je i łączy dzięki nim swoją opowieść w kompletny ciąg wydarzeń. Wraca i przedstawia własne notatki, które powstały w 1945 roku, by wszystko co przedstawi w tej opowieści chociażby na chwilę nie odbiegało od stanu faktycznego, nie polega jedynie na swojej pamięci. Wszystko po to, by pamiętnik pisany po latach nie przekłamał obrazu z przeszłości. Informację na ten temat znajdziemy w przedmowie z 1976 roku.
„Po tylu latach nie dowierzałem już swej pamięci. Sięgałem do niej jedynie po to, aby naszkicować tło i sylwetkę wydarzeń – natomiast wszystkie fakty, zdarzenia i liczby podawałem z oparciu o bogaty materiał źródłowy”.
Emocjonująca, wciągająca historia miasta
I to tło, o którym mowa powyżej, zostało naszkicowane niezmiernie wyraziście, bo muszę przyznać, że podczas czytania dałam się wciągnąć w opowieść Zaremby. Z zachłannością czytałam dalej i dalej, przemierzając kolejne dni Szczecina z 1945. Z jednej strony było we mnie zdziwienie – przecież wiem co się wydarzy, znam tę historię – z drugiej strony przekonanie, że sekret pamiętnika, który wciąga jak najlepsza książka fabularna tkwi w narratorze.
Po pierwsze język. Bo we wspomnieniach wydanych przez Księży Młyn nie ma nic z „urzędniczego sprawozdania”. Zaremba świetnie buduje napięcie, przeciąga, gra emocjami, obrazuje Szczecin. Wystarczy chwila, by „wejść” w tę historię, zasiąść na pace zmierzającego do Szczecina samochodu, spojrzeć w puste ulice, zobaczyć budzący się do życia Szczecin. Jego język jest przystępny, z łatwością prowadzi czytelnika. Z drugiej strony dobór wydarzeń. Nie brakuje tutaj – jakże mogłoby być inaczej – historycznych punktów, w których „zdobywany” był Szczecin. Polityczne aspekty rozgrywki o miasto. Międzynarodowe tło. Wszystko to, czego możecie się spodziewać na lekcji z historii Szczecina. A z drugiej strony coś w stylu ciekawostek jak informacja o pierwszym szczecińskim ślubie, czy pierwszym dziecku, które narodziło się w polskim Szczecinie. Nie brakuje też anegdotek, które być może są znane, być może nawet funkcjonują w naszej świadomości, bo przecież dokładnie oddają rzeczywistość powojenną.
„Nie brakło też akcentów komicznych. Trzeba nam było korzystać okresowo z naszego żelaznego kapitału – owych słynnych 40 litrów spirytusu, aby odkupić informacje o miejscach ukrycia przez Niemców zapasów żywności. Czuwaliśmy nad nim wspólnie z Franciszkiem Jamrożym, którego już wówczas upatrzyłem sobie na wiceprezydenta. Jak wielkiego uczucia strachu doznaliśmy, gdy wchodząc kiedyś wieczorem do gmachu nad Odrą do naszego pokoju, nie znaleźliśmy tego skarbu spoczywającego zazwyczaj za parawanem! Pierwsze pytanie: kto się w tej chwili tym spirytusem upija i co zrobimy bez tej monety obiegowej? I ta radość, gdy stwierdziłem, że dla lepszego zabezpieczenia skarb ten ukryto w kabinie telefonicznej służącej nam obecnie za szafę do ubrań! Wówczas, obejmując Szczecin, nie mieliśmy kłopotów ani z budżetem, ani z kasą, ani z księgowością i przepisami – natomiast mieliśmy ze sobą alkoholomierz (czy ktoś nie dolał wody?) i miarę krawiecką (czy poziom cennego płynu się nie obniżył?)”.
Fragmentów takich jak ten powyższy – wywołujących uśmiech – jest o wiele więcej. Muszę przyznać, że pisząc o tej publikacji miałam problem z wyborem cytatów, co kilka stron zaznaczałam linijki, którymi po prostu chciałabym się podzielić. I to uświadomiło mi jeden, sensowny wniosek. Książka ta powinna się znaleźć u każdego miłośnika naszego miasta, na jego „szczecińskiej półce”. Bo nie tylko warto sięgnąć do tych wspomnień, warto je mieć, wracać, od czasu do czasu czytać. Tak się zaczął polski Szczecin.
Komentarze
3