„2 lata w obronie Ukrainy i Europy” – to nazwa manifestacji, która odbędzie się w Szczecinie w drugą rocznicę wybuchu wojny na Ukrainie. Kilkaset osób – jak szacują organizatorzy – zbierze się w sobotę na placu Solidarności, żeby wyrazić swój sprzeciw wobec trwającego konfliktu. Następnie uczestnicy wydarzenia przejdą ulicami Szczecina przed budynek urzędu miasta. Na miejscu pojawi się prezydent Szczecina Piotr Krzystek.

Spotkanie rozpocznie się na pl. Solidarności w sobotę, 24 lutego, o godzinie 17:00. Godzinę później uczestnicy manifestacji przejdą ulicami miasta. Z placu Solidarności manifestujący ruszą w kierunku placu Adamowicza. Następnie aleją Fontann dostaną się na plac Grunwaldzki, skąd skierują się w aleję Jana Pawła II i dotrą przed „szpinakowy pałac”. – To pokojowe wydarzenie, na które zapraszamy wszystkich – mówi w rozmowie z portalem wSzczecinie.pl Katerina Zavizhenets ze Stowarzyszenia Mi-Gracja.

Złożą kwiaty przed „Aniołem Wolności”

Jak zapowiada organizatorka, w manifestacji weźmie udział wiele organizacji samorządowych i pozarządowych.

– Będzie z nami Beata Bugajska, czyli pełnomocniczka prezydenta do spraw równości. Zaprosiliśmy także przedstawicieli białoruskiej diaspory w Szczecinie. Na placu Solidarności pojawią się również ukraińscy wolontariusze, którzy są bardzo aktywni w Szczecinie – wylicza Katerina Zavizhenets. – Podczas wydarzenia będziemy zbierali środki na specjalnego drona dla żołnierzy na froncie. Są w gorącym punkcie walki. Pod koniec złożymy znicze przed „Aniołem Wolności”. Będą to znicze pamięci o kobietach i mężczyznach, którzy walczyli na froncie. Następnie rozpocznie się przemarsz w kierunku urzędu miasta.

Nerwowe nastroje wokół Dnia Flagi

Nie wszystkie szczecińskie manifestacje organizowane przez mniejszość ukraińską odbywały się w pełnym spokoju. 2 maja 2022 roku, czyli w święto flagi na placu Solidarności pojawiły się w większości barwy ukraińskie. Spotkało się to z szeroką krytyką w sieci. – Zebraliśmy się tam w zupełnie innym celu – mówi Katerina Zavizhenets i tłumaczy, że organizatorzy nie wiedzieli o święcie obchodzonym w Polsce 2 maja.

– Spotkaliśmy się wówczas na placu Solidarności, żeby nagrać tzw. „flash mob”, czyli teledysk. Zetknęliśmy się wtedy z dużym nieporozumieniem, że w takie polskie święto, robimy manifestację – wspomina organizatorka.

Jeszcze więcej nerwów było w sierpniu, również na placu Solidarności – opowiada dalej kobieta.

– W sierpniu zeszłego roku spotkaliśmy się ze zgromadzeniem osób z polskimi flagami, którzy stanęli przy pomniku Anioła Wolności. Nie było ich dużo, ale powiedziałam przez mikrofon: „fajnie, że tam jesteście z polskimi flagami”. Oczywiście to podziękowanie ich rozbroiło. Oni tam stanęli i wydaje mi się, że im samym już było niezręcznie tam stać. Co prawda próbowali coś wykrzyczeć, ale nie czuliśmy się zagrożeni w żaden sposób. Było dużo policji, która pilnowała zgromadzenia.

„W maju mieli podstawę, żeby się oburzyć”

Nasza rozmówczyni przyznaje, że termin majowego spotkania był niefortunny.

– Przykro, że nikt nie napisał tego wprost – podkreśla Ukrainka. – Nie wiedzieliśmy, że tego dnia nie powinniśmy tam kręcić teledysku. Z drugiej strony zarejestrowaliśmy zgromadzenie. Nikt nam nie wskazał, że nie można w ten dzień. Po prostu chcieliśmy wybrać przestrzeń, gdzie dużo osób może się zebrać. Nie było w planach żadnego innego zgromadzenia. Pomyśleliśmy, że skoro jest majówka, to sobie wyjdziemy. Gdyby ktoś mnie poprosił, żeby to wydarzenie przenieść, nie byłoby żadnego problemu. Mogliśmy zaprosić też do tego „flash moba” więcej Polaków i więcej biało-czerwonych flag. Każde nasze wydarzenie tłumaczymy na język polski i zawsze polskie flagi są bardzo mile widziane. Komunikacja, która buduje, jest zawsze lepsza niż komunikacja, która hejtuje – odpowiada na krytykę Zavizhenets.

Syndrom życia odłożonego na potem

Ukraińcy mieszkający w Szczecinie skupiają się wokół kilku inicjatyw i stowarzyszeń. Jednym z nich jest „Mi-Gracja”, którego prezeską jest Katerina Zavizhenets, z zawodu psycholog. Jak podkreśla, jej podopieczni walczą z demonami codzienności.

– Widzimy, że większość ciągle przeżywa swoją migrację z przymusu. Często obserwujemy „syndrom życia odłożonego na potem”. To takie życie w zawieszeniu. Ukraińcy myślą, że teraz będą pracować i odkładać pieniądze, żeby wesprzeć wojsko i odkładają pieniądze na powrót na Ukrainę. Większość myśli, że zacznie żyć dopiero wtedy, kiedy wojna się zakończy. Co roku myślimy, że to się wreszcie stanie. Nie ma jednak takich przesłanek. Mimo wszystko ludzie żyją z myślami o przyszłości – kwituje Katerina Zavizhenets.