Muzyka niezależna w Polsce ma się świetnie, o czym można było przekonać się na wydarzeniu w Odra Zoo. Dwa mocne składy z Warszawy zagrały ze wsparciem szczecińskiego death-punkowego uderzenia.

21 lutego do Odry Zoo zawitały trzy rock'n'rollowe kapele. Mimo tego, że zespoły obracały się w podobnych klimatach, można było jednak odczuć różnorodność, gdyż każdy zespół nadawał miejscu zupełnie inną atmosferę. 

Nastrojowy start

Pierwszy w line-upie na tym wydarzeniu był warszawski zespół Wild Books. Ich muzyka była najspokojniejszą w zestawie który oferowało to wydarzenie. Muszę przyznać, że pozytywnie mnie zaskoczyli. Jest to dwóch muzyków: perkusista i gitarzysta grający na dwunastostrunowej gitarze akustycznej podłączonej do paru przesterów. Z jednej strony słuchaczowi narzucała się amerykańska szkoła gitarowego grania, jednak oszczędna gra perkusisty i harmonie które fundował gitarzysta przypomniały mi o niezależnej rockowej muzyce lat '90 (oraz zespole Pixies, ale to może być tylko moje skojarzenie). Niestety nie było za dużo ludzi pod sceną, na ich występie publiczność dopiero się schodziła, lecz nieliczni którzy byli pod sceną zostali uraczeni. Nic dziwnego – chłopaki świetnie operują nastrojem! Z chęcią będę obserwował jak się ten projekt będzie rozwijał. 

Piekło pod sceną

Następną kapelą był szczeciński deathpunkowy Dead Pony. Pamiętam ich jeszcze z czasów kiedy kręcili się dookoła klubu Kontrasty. To był definitywnie ich wieczór, szczególnie dlatego, że tego samego wieczoru był debiut ich epki: „Bombs Over Disneyland”. Oprócz swojego autorskiego materiału, zagrali parę kowerów, m.in. Turbonegro oraz Beastie Boys. . Grali głośno, szybko i dość równo, co zdecydowanie napędziło motorykę publiczności. Wszystko zagrane z mocą i humorem (nie bez powodu wokalista na starcie koncertu zapewnił, że „zabije wasze matki, a z waszych dzieci zrobi śmieszne czapeczki”). Publiczność już bardziej dopisała, pod sceną już było rozgrzane pogo, a nawet niektórzy tańczyli... tango. Duży plus dla wokalisty za bardzo naturalne relacje z publiką. Jak każdy dobry punkowy bard zszedł ze sceny do widowni i śpiewając bawił się ze znajomymi, co nadawało swojską atmosferę. To był chyba najgłośniejszy koncert tego wieczoru. 

Duch rock'n'rolla

The Stubs, chłopaki z Warszawy, naprawdę czują ducha rock'n'rolla. Koncert wypełnił w głównej mierze materiał z ich najnowszej płyty: „Second Suicide”. Na szczęście to nie jest jeden z tych zespołów, którzy na żywo grają identycznie jak na albumie, ten album dla nich to tylko dodatek do energetycznych wystąpień. Ich największą zaletą jest wybuchowa ekspresja na scenie. Gitarzysta (który również śpiewał, skryty za kurtyną z włosów), potrafił mimo sporej ilości wykonywanych ruchów utrzymać tempo i bluesowy drive na gitarze, co dało całości niesamowitej mocy. Sekcja rytmiczna wgniatała w ziemię. Publika nie mogła się już oprzeć zabawie, każdy w klubie przynajmniej tupał nogą. Podczas wykonania ich hiciorów, „Nation of Losers” i „Timmy”, wokalista Dead Pony (który najbardziej rozkręcał imprezę pod sceną) dorwał się do mikrofonu i śpiewał razem z zespołem. Mogę po tym koncercie spokojnie powiedzieć, że to jest po prostu jedna z najlepszych polskich niezależnych kapel.

Takie wydarzenia pozytywnie nastrajają mnie do dalszych obserwacji tego co dzieje się w polskiej muzyce niezależnej. Te zespoły aby się wypromować nie potrzebują niczego więcej niż własna muzyka. Przemawia przez to siła ideologii DIY. Wszystkie kapele świetnie bawiły się grając swoje utwory, co automatycznie przenosiło się na publiczność. Mam nadzieję na więcej takich wydarzeń w Szczecinie – jeśli chodzi o scenę niezależną w Polsce, to jest z czego wybierać! 

Autor: Michał Pasternacki