Po sukcesie "Obławy", Marcin Krzyształowicz ponownie zabiera nas w przeszłość. Tym razem bliższą i bardziej bezpieczną, bo "Pani z przedszkola",(najnowszy film tego reżysera), to sentymentalna wycieczka w lata 70. ubiegłego wieku. Obraz od kilku dni można zobaczyć m.in.w Multikinie.
 
Założeniem twórców było chyba stworzenie komedii,a powstał film obyczajowy, który niekoniecznie bawi i rozśmiesza. Co nie znaczy, że seans "Pani z przedszkola" będzie dla widzów czasem wyłącznie straconym. 
 
Bohaterem filmu jest Krzysztof (w tej roli Łukasz Simlat), który zgłasza się na terapię (dość kosztowną - 300 zł za spotkanie!), która ma go wyleczyć zdość powszechnej u mężczyzn dolegliwości. Cały film to psychoanalityczna sesja, w odcinkach, prowadzona przez psychologa (Mariana Dziedzięla), który próbuje uzdrowić swego pacjenta, odkrywając jego lęki i obsesje. Z pierwszej rozmowy obu panów dowiadujemy się, że obiektem szczególnego "zawirowania" zmysłów Krzysztofa  jest  tytułowa predszkolanka (Karolina Gruszka). Ta urokliwa kobieta bardzo mocno naznaczyła bowiem swą obecnością czas jego dorastania... 
 
Nie tylko bowiem spędzała z nim dużo czasu,kiedy on uczęszczał do przedszkola, ale weszła zdecydowanie i intensywnie do jego domu,  blisko zaprzyjaźniając się z jego matką (Agata Kulesza). Ten wątek filmu należy do jego głównych atutów, bo obie aktorki powściągliwie, ale wymownie odegrały swe role. Przekonywający (choć może trochę mniej) jest też tata Krzysztofa (Adam Woronowicz), który kreuje fanatycznego konstruktora latawców.
 

Poszczególne sceny zanurzone są w sentymentalnej aurze PRL, gdzie posiadanie trabanta jest sygnałem statusu społecznego, hitem jest komiks z przygodami kapitana Kuny, a nastrój podkreśla piosenka Zbigniewa Wodeckiego ("Odjechałaś tak daleko..."), kilka razy towarzysząca bohaterom w tle. Jedną z najzabawniejszych scen filmu jest na pewno moment prezentacji przentów świątecznych (Krzysztof otrzymuje dwa talkony na owoce cytrusowe).
 
Niewiele otrzymujemy akcentów politycznych (jedynie bliskie spotkania z milicją obywatelską można tu przywołać). W zwiazku z tym  film przypomina jedną z bardziej udanych komedii ostatnich lat czyli "Być jak Kazimierz Deyna" Anny Wieczur-Bluszcz  w podobnym czasie umieszczoną. Jednak brakuje mu wyrazistej fabuły. "Pani z przedszkola" jest bardziej zbiorem epizodów, uatrakcyjnionym lekkimi erotycznymi motywami.  Można obejrzeć, ale zapamiętamy z tej produkcji jedynie detale...