Pozornie to tylko kolejny ładny melodramat. Opowieść o brzydkim kaczątku, która wzrusza i poprawia humor. Jednak w wydaniu Guillermo del Toro nawet prosta historia, nabiera atrakcyjnej formy. Przede wszystkim właśnie wizualnie „Kształt wody” imponuje i czaruje. Dla tych walorów można wybrać ten tytuł spośród innych nowości w repertuarze Multikina.
Chociaż del Toro stworzył wcześniej m.in. takie filmy, jak „Hellboy” czy „Kręgosłup diabła”, które zyskały wśród fanów wręcz kultową estymę, to jego kariera nabrała szybkości po realizacji „Labiryntu fauna” (2006 rok). Trzy Oscary oraz wiele innych nagród dla baśniowej historii o dziewczynce, która staje się świadkiem wydarzeń hiszpańskiej wojny domowej, sprawiły, że del Toro stał się „rozchwytywanym” scenarzystą. Ma teraz na pewno mniej czasu, by reżyserować, ale zrealizowany przed kilku laty gotycki horror „Crimson Peak”, został oczywiście zauważony i doceniony przez fanów.
Cicha bohaterka
Jeżeli jednak tamten film można uznać za dobrze wykonane ćwiczenie, próbę zmierzenia się z nowym tematem, to „Kształt wody” jest powrotem do schematu „Labiryntu fauna”. Znów oglądamy fabułę, w której rzeczywistość miesza się z fikcją, a wojna (tym razem zimna) wkracza w życie zwyczajnych ludzi... Elisa Esposito (w tej roli Sally Hawkins), to cicha, pracowita sprzątaczka, zatrudniona w rządowym laboratorium. Nie może mówić i dlatego posługuje się językiem migowym, jest wycofana i skromna, ale ma przyjaciół. To czarnoskóra Zelda (Octavia Spencer) i sfrustrowany artysta, Giles (Richard Jenkins).
Tajemnicze indywiduum
Pewnego dnia do miejsca pracy Elisy przywieziony zostaje z Ameryki Południowej, stwór opisywany jako człowiek – amfibia. Wtedy jej szare i monotonne życie ulega odmianie. Mimo zakazów kobiecie udaje się nawiązać kontakt z tym osobnikiem (podobnym nieco do postaci znanych z „Avatara”). Karmi go jajkami i udaje jej się w jakiś sposób porozumieć z poddawanym eksperymentom indywiduum. Jednak ta „sielanka” nie może trwać zbyt długo. Laboratorium jest kontrolowane przez armię USA, wszechwładny generał wydaje polecenie unicestwienia osobnika, a szef placówki (Michael Shannon) szykuje się do wykonania rozkazu.
Konflikt interesów
Akcja filmu umieszczona jest w latach 60. ubiegłego wieku. Ameryka zmaga się wtedy z problemem czarnych, walczących o swoje prawa i z „czerwoną zarazą”. Pracownik laboratorium, doktor Robert (świetny Michael Stuhlbarg) jest rosyjskim agentem i on także interesuje się tajemniczym osobnikiem. Nieunikniony jest zatem konflikt interesów, a finał filmu, to momentami brutalne i efektowne wizualnie, rozwiązanie wszystkich wątków.
Znakomite zdjęcia
Poszczególnym scenom towarzyszy bardzo francuska muzyka Alexandra Desplata (zdobył za nią Złoty Glob). Pewnie także dlatego mam skojarzenia z kinem Michaela Gondry czy Jeana-Pierre Jeuneta. Jednak groteskowa poetyka i środki wyrazu przypominają mi przede wszystkim „Dziewczynę z lilią” tego pierwszego twórcy. Autorem zdjęć jest Daniel Laustsen, nominowany za nie do Oscara i całkiem słusznie, bo chociażby te kadry, które widzimy w deszczowym epilogu, to pokaz maestrii technicznej. W sumie film zebrał trzynaście nominacji do tej nagrody i pewnie nie wszystkie zamienią się w wygrane, ale i tak jest to ogromny sukces.
Sceny dla dorosłych
Pewnie wpływy z biletów byłyby jeszcze większe, gdyby nie to, że „Kształt...” przeznaczony jest dla widzów dorosłych i nie nadaje się na rodzinny wypad do kina. Nie tylko z powodu naturalizmu kilku scen (widzimy np. odcinanie palców), ale też niepoprawności głównej bohaterki, która w swej wannie oddaje się pewnym, raczej niewskazanym, praktykom...
Generalnie „Kształt wody” to przede wszystkim bardzo dobre aktorstwo i imponująca realizacja scenograficzna. Del Toro już zapowiada kolejne produkcje. Będą to filmy na podstawie klasyków literatury. „W górach szaleństwa" według opowiadania H.D. Lovecrafta oraz “Frankenstein”. Fani jego dokonań już pewnie się cieszą i czekają na te tytuły.
Radi
Komentarze
0