"Drive” to film, który może wprowadzić w konfuzję kinomanów przyzwyczajonych do produkcji o jednoznacznie określonym gatunku. Można go nazwać romansem sensacyjnym, ale nie do końca odpowiada to konwencji tego obrazu, który od kilku dni można zobaczyć w szczecińskim Multikinie.

Główny bohater filmu to Kierowca (Ryan Gosling). Ten człowiek w kolorowym, ale brutalnym i bezwzględnym krajobrazie Los Angeles, zdaje się kimś z zupełnie innej galaktyki.  W białej kurtce, na której widnieje skorpion, z wykałaczką w kąciku ust sprawia wrażenie obojętnego, niemalże pokornego pracownika warsztatu samochodowego, który od czasu do czasu dorabia sobie jako kierowca-kaskader w sensacyjnych filmach. Pozory mylą. Chociaż pierwsze sceny „Drive” to typowe kino akcji (napad rabunkowy i brawurowa ucieczka przed policją), to już kolejne odbiegają od znanych temu gatunkowi schematów.

Reżyser „Drive” (Nicolas  Refn) który otrzymał Złotą Palmę podczas tegorocznego festiwalu w Cannes  porównywany jest przez część krytyków do Quentina Tarantino i chyba można doszukać się wielu podobieństw w dziełach obu tych twórców. Obaj realizują dzieła, które czerpiąc ze środków, które są przynależne kinu rozrywkowemu, podważają jednak tę konwencję i starają się pokazać widzowi coś więcej, zaskoczyć go i  przyciągnąć jego uwagę na dłużej. Inne nazwiska, które być może kojarzą nam się z podobnymi zabiegami to Abel Ferrara i Martin Scorsese. Wydaje się, że kilka scen z drugiej części „Drive”, kiedy Kierowca staje się mścicielem, potrafiącym bez mrugnięcia okiem rozprawić się z każdym przeciwnikiem, bardzo bliskie są konwencji czystego zła znanej choćby z „Chłopców z Ferajny”. Już tytuły utworów piosenek, które skomponował Cliif Martinez na ścieżkę dźwiękową „Drive” mogą niepokoić. Wymienię choćby „Hammer”, „Skull Crushing” czy „Kick Your Teeth”. 

Akcja tego filmu jest w pewnych fragmentach bardzo dynamiczna i szybka, ale niejednokrotnie również otrzymujemy statyczne sekwencje, kiedy kamera ukazuje jedynie twarz naszego bohatera. Trwają one od kilknanstu sekund do kilku minut, więc co bardziej niecierpliwi  widzowie mogą je uznać za zupełnie niepotrzebne. Także wątek romansowy  czyli spotkania Kierowcy z Irene (w tej roli Curey Mulligan) to emocje dosyć... chłodne. On wydaje się bardzo nieśmiały, a ona jest mężatką wychowującą syna. Więcej już nie dodam, ale zakończę stwierdzeniem, że jest to film, który usatysfakcjonuje głównie tzw. koneserów dobrego kina. Wbrew pozorom nie tak często podobne tytuły trafiają na wielkie ekrany multipleksów, tak więc warto się zdecydować na tę przejażdżkę...