Rok temu obserwowałam Norwegów na rowerach zza samochodowej szyby. Patrzyłam na ich zacięty, charakterystyczny kolarski uśmiech, gdy pokonywali bardzo wymagające podjazdy. To specyficzne zmęczenie mięśni wymieszane z siłą woli, która mówi ci „jeszcze trochę, zaraz będziesz na szczycie”. Bacznie przyglądałam się, z jaką radością trenują młodzi i starzy, niezależnie od płci. Zazdrościłam im. Bardzo. Myślałam: „przyjazd do Norwegii z rowerem to wielki sprawdzian i niesamowita radocha dla fascynatów kręcenia korbą. Ale czy to realne?” Rok później to ja z kolarskim uśmiechem pokonywałam podjazdy, które wkrótce zaczęłam nazywać „golgotami”. I byłam szczęśliwa.

Druga odsłona cyklu „Gdzie kręcić się w Szczecinie” jest o rowerowej wyprawie do norweskiego Bergen. Z perspektywy Grodu Gryfa wyprawa nie jest tak wielkim przedsięwzięciem, jak wydawało mi się jeszcze rok temu.

 

Ahoj przygodo!

 

Ze Świnoujścia łapiemy prom Unity Line, który płynie do szwedzkiego Ystad. Oczywiście wcześniej rezerwując kajutę. Nie ma tutaj mowy o żadnych niespodziankach, wszystko przebiega sprawnie i profesjonalnie. O 6 rano wita nas skandynawskie słońce, które dodaje nutki ekscytacji do naszej 16-godzinnej samochodowej wyprawy. Czas sprzędzony w aucie nie wydaje się szczególnie zachwycający... jednak widoki za oknem są tak malownicze, piękne i skrajnie skandynawskie, że w całości rekompensują trudy podróży.

fot. Stwórca 

fot. Stwórca

Podjazd, zjazd, góra, fiord – damy radę!

Nasza baza wypadowa mieściła się w małej miejscowości Alversund ok. 35 km od Bergen. Pierwszego dnia po przyjeździe postanowiliśmy w ramach rozgrzewki dojechać do tego miasta. Okazało się, że nie jest to takie łatwe, jak nam się wydawało. Norwedzy nie mają jakoś szczególnie dobrze oznaczonych tras rowerowych. Poruszanie się autostradą czy też wjazd rowerem do tunelu jest zabronione, co też nastręczało nam kłopotów. Błądząc nieustannie, zapoznaliśmy się ze wszystkimi podjazdami w okolicy i ostatecznie nie dojechaliśmy do miasta. Całą wyprawę można skwitować stwierdzeniem – „bunkrów nie ma, ale też jest zaje**biście”.

 

Z uporem maniaka...

Następnego dnia postanowiliśmy się nie poddawać i dojechać do Bergen rowerami. Wcześniej, przy pomocy Internetu, sprawdziliśmy dokładnie trasę. Poruszaliśmy się z pomocą aplikacji Here Maps i nie raz pytaliśmy o drogę. Cel naszej podróży zdawał się odległy, a po kolejnych nawrotkach czuliśmy się jak błędni rycerze. W końcu się poddaliśmy i ruszyliśmy po prostu trasą, która wydawała nam się ładna i miała „wyzywające” podjazdy. Okazało się, że jest to droga, na którą od początku chcieliśmy trafić. Wiedzie ona bowiem wzdłuż wybrzeża do Bergen.

fot. Stwórca

fot. Stwórca

fot. Stwórca

Otwartość Bergeńczyków

Kiedy zamykacie oczy i wyobrażacie sobie norweskie miasta, prawdopodobnie widzicie Bergen. Osadzone – a jakże – przy wodzie, z zabytkowym hanzeatyckim Bryggenem. We wczesnym średniowieczu ustanowiono tu punkt wymiany handlowej. Wywarło to duży wpływ na rozwój miasta. Czymże byłby ów punkt wymiany bez targu? W Bergen mamy więc sławny targ rybny – fisketorget. Tuż przy nabrzeżu, pod gołym niebem, amatorzy morskich przysmaków mogą skosztować świeżych krabów, dorszy, łososi i mięsa wieloryba. Bergen nocą urzeka, jest kolorowe, świetliste, a jego aura przyjazna. To chyba za sprawą ludzi, którzy wieczory spędzają poza domem. To miasto żyje! Chyba nigdy nie zdarzyło mi się być tyle razy pytaną skąd jestem i jak się bawię podczas jednego wieczoru, gdy kręciliśmy filmy i robiliśmy zdjęcia. A mówią, że Norwedzy nie należą do otwartych ludzi.

 

 

 

 

Norweskie Bullerbyn

To co mnie urzeka w tym kraju, poza górami, fiordami i specyficzną atmosferą, to że człowiek może naprawdę pobyć sam. Dosłownie parę obrotów korbą po zjechaniu z głównych dróg i już byliśmy w świecie, gdzie nie ma nikogo. Z lewej las, z prawej fiord, z lewej góra, z prawej fiord. I tak ciągle. Czasem mijało nas jakieś Volvo (oczywiście!). Podczas objeżdżania gminy Meland trafialiśmy na małe, klimatyczne wioski składające się z 3-4 domów. Gęstość zaludnienia w tym miejscu wynosi 64,2 osoby na km². Wszystkie domki znajdowały się u podnóża jakieś zachwycającej góry lub roztaczał się z nich widok na fiord. Jest to dla mnie nieprawopodobne, że każdego dnia można stawać na ganku, pić kawę i delektować się tym widokiem. Czy on może się kiedyś znudzić, spowszednieć?

Jazda rowerem po tej gminie przypadła nam najbardziej do gustu. Lasy, góry, strumyki; bardzo wymagające, serpentynowe podjazdy i dające nam ulgę zjazdy. Na tej trasie były momenty, w których brakowało mi tchu. Tylko dlaczego? Taki trudny podjazd? Czy może widoki, które wręcz atakują twoje zmysły i wpływają na percepcję.

Na języku trolla

Ten północy kraj posiada bardzo charakterystyczne punkty w górach: klif Preikestolen, językową skałę Trolltungę i Kjerag z Kjeragbolten. Rok temu Norwegię poznawałam od strony Preikestolen, w tym roku udało się zaznajomić z norweskim trollem.

 

Trasa nie należy do łatwych. 11 km wspinaczki w jedną stronę zajęło nam ok. 4 godzin. Język trolla znajduje się na wysokości 1100 metrów nad jeziorem Ringedalsvatnet. Po pierwszym kilometrze okazało się, że nasza droga będzie śnieżna. Dla mnie było to małe zaskoczenie.

 

Jak zawsze podczas takich podejść widzieliśmy ludzi w trampkach i adidasach. Podziwiam. Pogoda w tym czasie nie była łaskawa, często padał deszcz i było bardzo mglisto. Niemożliwe, mimo aury, były widoki. Jako człowiekowi wychowanemu w klimacie nizinnym trudno mi uwierzyć, że można zobaczyć tak piękne miejsca, z tak zróżnicowanym krajobrazem na trasie długości 11 km.

Język trolla trochę onieśmiela – czy ta skała nie ma ochoty jednak runąć w dół? Niestety, z chwilą gdy weszłam na niego, by to sprawdzić, mgła przesłoniła cały widok...

fot. Stwórca

fot. Stwórca

O rozstaniach i powrotach

Tydzień to zdecydowanie za mało, by nacieszyć się jazdą rowerem, wspinaczką i zwiedzaniem Norwegii. To dobrze, że czujemy duży niedosyt po wyprawie – jest co planować na następny rok. Sprawdziliśmy swoją kondycję i sprzęt, który został pieczołowicie przygotowany przez Maćka w serwisie Gruby Kolarz. Nie jest to tani kraj, zwłaszcza gdy zarabia się w polskich złotych. Sporo jednak można oszczędzić, zabierając ze sobą jedzenie z Polski. Trasa do Bergen czy innego miejsca w Norwegii ze Szczecina nie jest dużym wyzwaniem. Satysfakcja z jazdy rowerem w krainie wzniesień – bezcenna.

 

 

Do kręcenia materiału wideo używałam obiektywów Sigma od Sigma Pro Centrum Szczecin