Na jego obrazach często gości ptak. - Ptak jest bytem, który ni to na ziemi żyje, ni to w powietrzu. Łącznikiem między sferą materii, a sferą duchową czyli niebem - mówi malarz.

Co Pan chce osiągnąć swoją sztuką? - Sztuka jest po to, żeby poruszyć emocje w człowieku - odpowiada malarz Przemysław Cerebież Tarabicki.

Wolny ptak

W obrazy wkomponowuje cytaty łacińskie, w łacinie znajduje „walor patyny, dostojności i prawdy”. Przy zatytułowaniu najnowszej wystawy „Respice finem” sięgnął po maksymę Diogenesa, która w pełnej postaci brzmi „cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz końca”.

Obrazy Przemysława Cerebieża Tarabickiego, które wiszą w Galerii Kapitańskiej (pozostaną tu do końca miesiąca) malował przez trzy ostatnie lata. - Poprzednią serię „Vanitas Ziemnik” kupiło Towarzystwo Przyjaciół Muzeum Narodowego w Szczecinie - poinformowała na wernisażu Danuta Falkowska, wiceprezes.

Wypracował rozpoznawalny styl. Maluje pejzaże, w które wpisuje powtarzające się figury, znaki i symbole. Często jest na nich ptak. - Ptak jest bytem, który ni to na ziemi żyje, ni to w powietrzu. Łącznikiem między sferą materii a sferą duchową czyli niebem - mówi malarz.

- Te uskrzydlone jestestwa zasadniczo cieszą się wolnością i w równej mierze żyją na ziemi jak i w przestrzeniach powietrznych. W kulturach archaicznych reprezentują one wyższą formę bytowania i uduchowienia - pisze w katalogu do wystawy ks. Jan Marcin Mazur, duszpasterz środowisk twórczych w Archidiecezji Szczecińsko -Kamieńskiej.

Obywatel malarz

Pierwszy raz po symbolikę narodową sięgnął w 2006 roku w obrazie „Gry patriotyczne”. - Poza tym duże wrażenie na mnie zrobił film o Herbercie „Obywatel poeta” - dodaje. - Ja się nie wstydzę tego, że jestem Polakiem. Pochodzę z rodziny o tradycyjnie pojętych wartościach patriotycznych. Jest taki aksjomat, że tylko w kraju niepodległym można realizować swoje wolności osobiste - podkreśla.

Przez „Respice finem” przewijają się więc polskie barwy narodowe. Elementem polskiego pejzażu jest też krzyż.

Figurze błazna daje swoją twarz. Magdalena Lewoc, krytyczka sztuki pisze w katalogu do wystawy: - Tarabicki kontynuuje grę z własnym wizerunkiem - kiedyś trefnisia i enfant terrible szczecińskiej sceny artystycznej, dziś mędrca w błazeńskim kostiumie.

Przywołuje portret Stańczyka z obrazu Jana Matejki, przedstawiającego błazna królów polskich, który siedzi zamyślony, gdy z tyłu możnowładcy balują i frymarczą.

- Artysta jest człowiekiem, ale też i obywatelem - mówi Tarabicki. - Wymaga się od artysty tworzącego z wolnej ręki z jednej strony żeby płacił podatki tudzież spełniał inne obowiązki obywatelskie, a z drugiej strony nie uznaje się praw wolnego zawodu. Czekam niecierpliwie na ustawę o statusie artysty zawodowego, która uczłowiecza artystę jako obywatela.

Na wernisażu został pokazany sześciominutowy film. Zaczyna go ubrany na czarno moralista Przemysław Cerebież Tarabicki, by zakończyć jako Stańczyk w białym kaftanie wariatów. Szaleńcy są bliźsi Panu Bogu.

Mistrz ciętej riposty

Studia zaczął od Wydziału Architektury Politechniki Szczecińskiej. - Na początku lat 70. architektura była jedynym kierunkiem w Szczecinie związanym ze sztuką - tłumaczy. - Po moich pewnych przygodach, wynikających z buntu młodzieńczego, dostałem propozycję nie do odrzucenia, albo sobie załatwię inną uczelnię, albo mnie relegują.

Przeniósł się na architekturę na Politechnice Gdańskiej, ale dyplom już zrobił w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku.

- W dalszym ciągu myślę, że królową sztuk jest architektura, która dzieje się w przestrzeni publicznej - mówi. Czy podoba mu się architektura Szczecina? - Podoba mi się założenie urbanistyczne miasta, ale ono jest sukcesywnie niszczone. Nie podoba mi się te nastawianie rowerzystów przeciw samochodziarzom. Rowerzystów i pieszych przeciw samochodziarzom. Pieszych przeciw rowerzystom. Podoba mi się, kiedy ten ruch jest dla wszystkich zrównoważony - odpowiada.

Dyplom z malarstwa uzyskał w pracowni prof. Kazimierza Ostrowskiego. - Wróciłem ze studiów z tarczą, ale w najgorszym momencie, w stanie wojennym - wspomina.

Na wernisażu w Kapitańskiej podziękował przyjaciołom, którzy pomogli mu przy organizacji wystawy, zwłaszcza Krzysztofowi Janowskiemu. Z Krzysztofem chodzili do tego samego liceum. Znali się ich ojcowie architekci. Zakolegowali się na jednym roku architektury w Szczecinie a potem kontynuowali swoją przyjaźń w Gdańsku, razem mieszkali „po kwaterkach”.

Krzysztof Janowski: - Przemek to kawalarz, mistrz ciętej riposty. Lubi w towarzystwie puścić szpilę merytoryczną, a potem łagodzić sytuację, obracać w żart. Jak był w pracowni profesora Włodzimierza Łajminga, to przyniósł blejtram cały zamalowany na czarno. Profesora to zdenerwowało, bo blejtram powinien być biały. Była w tym przekora, ale też chęć eksperymentu. Będąc młodym człowiekiem, pełnym energii, malował rzeczy w czerni, a teraz odwrotnie, w jego pracach jest dużo koloru.

- Przemek był zawsze swoistym Stańczykiem, który pokazywał w sposób kpiący lub satyryczny różne maski jakie nosiliśmy, czy to z racji instytucjonalnej czy społecznej - mówił na otwarciu wystawy Lech Karwowski, dyrektor Muzeum Narodowego w Szczecinie. - Pierwsza rzecz jaka się nasuwa, jak się obserwuje jego biografię, to sama maska artysty, która poważnieje, jako że poważnieje jego biografia. Ta biografia składa się nie tylko z obrazów, wystaw, wernisaży, artysta przeszedł na swej drodze poważny kryzys, z którego wyszedł jakby mocniejszy, jego twórczość stała się również mocniejsza.

- Książka Patricka White „Wiwisekcja” pokazuje modelową biografię artysty, która od cyganerii wiedzie ku ostatecznej tajemnicy. W twórczości Przemka twarz artysty jest skonfrontowana z tym co w naszej cywilizacji jest najbardziej wymownym wyrazem tajemnicy, z piramidą. I to jest pewnego rodzaju zagadką, którą trzeba nam będzie rozwiązywać do samego końca. I to Przemek w imieniu naszego pokolenia i następnych bezustannie eksploruje - zakończył dyrektor Karwowski.