Ten zespół zawsze może liczyć na publiczność w Szczecinie. W tym roku Tides From Nebula wydał nowy album, więc wiadomo było, że ruszą w trasę i pokażą się w „Słowianinie”. Dokładnie 19 listopada zagrali w tym klubie i znów rozmontowali nasze zmysły.

Kiedy wszedłem na salę „Słowianina” pierwszy zespół już grał. Moose The Tramp, to formacja z Gdańska, która po pięciu latach istnienia właśnie przekazała nam swój debiutancki album „Histerie. Medytacje”. Szkoda, że ten szczeciński występ był tak niedobrze nagłośniony, bo pewnie bardziej bym docenił starania muzyków. Tymczasem z trudem mogłem się skupić na odbiorze tego, co ci czterej panowie nam zaproponowali. Najbardziej chyba zapamiętam dobrze już znany singlowy numer ”Dance (As You Are)” oraz ich wersję utworu „My lunatycy” Republiki, ale ogólne wrażenie, spowodowane przez taką a nie inną jakość dźwięku, jest zdecydowanie rozczarowujące...

 

Na szczęście przy kolejnej grupie wieczoru, akustyk już więcej popracował nad brzmieniem i Tranquilizer (także z Trójmiasta) wypadł zdecydowanie korzystniej. To zespół o jeszcze krótszym stażu, bo założony trzy lata temu, ale w jego składzie znajdziemy m.in. bardzo już doświadczonych muzyków. Perkusista Konrad oraz gościnnie udzielający się na basie Matteo, to muzycy znani z Blindead... Luna Bystrzanowska, która w zespole śpiewa i pisze teksty z pewnością zwracała na siebie uwagę tego wieczoru, dzięki kwiecistej, długiej sukience oraz ciekawej barwie głosu.

 

Tranquilizer także już posiada na koncie fonograficzny, długogrający, debiut ("Take A Pill") i z niego właśnie muzycy czerpali przy układaniu set listy wieczoru. Za ich plecami na ekranie nad sceną odtwarzane były wizualizacje i video-clipy, a widzowie słuchali kompozycji, które stylistycznie mieszczą się w konwencji post-rocka, powiązanego jednak z różnymi dodatkami (psychodelią, trip-hopem). Najcieplej zostały przyjęte utwory bardziej melodyjne – np. „Grass & Flowers” oraz „Mask Off”, ale ogólnie był to bardzo równy występ, bez słabych punktów. W finale usłyszeliśmy najnowszy utwór zespołu – „Mantra”.

 

Wielu widzów obserwowało ten występ z daleka i pod sceną naprawdę tłoczno zrobiło się wówczas kiedy wyszli na nią trzej muzycy Tides From Nebula. Na żywo grają czasem we trójkę (czyli bez gitarzysty Adama Waleszyńskiego) i tak też było tym razem, ale nie zaważyło to szczególnie na wartości całego show, który oczywiście nie tylko z dźwięków się składał. Muzycy ci znani są już bowiem z tego, że przygotowują bardzo dopracowane wizualnie widowisko. Dzięki dodatkowemu oświetleniu zamontowanemu na scenie, otrzymaliśmy zatem efektowny spektakl, w którym kolory zmieniały się z dość dużą częstotliwością, a muzyka niemalże bez przerwy eksplodowała emocjami. 

 

Repertuar wypełniły w dużej mierze utwory z ostatniego, wydanego w maju, albumu "Safehaven" (jak np. „We Are The Mirror” czy „The Lifter”), ale też oczywiście reprezentowane były też poprzednie płyty. Rolę konferansjera spełniał gitarzysta, Maciej Karbowski, który wspomniał o tym, że gra już od dekady w zespole, a mimo to są jeszcze sytuacje w trasie, które go zaskakują. Tym razem był to fan, spotkany w korytarzu przed główną salą „Słowianina”, który pochwalił się, że dotarł do klubu przejechawszy specjalnie... 900 km! Dziękując za takie poświęcenie Maciej powiedział m.in. „Każdy występ w Szczecinie jest dla nas bardzo ważny. Czujemy od was megaenergię”. Podczas wykonywania ostatniego utworu zszedł ze sceny na parkiet między widzów, kontynuując granie... Lepszego epilogu tego bardzo mocnego wydarzenia, być chyba nie mogło.