Czy pozbawienie matki mitycznej roli osoby ciepłej, kochanej, potrzebnej, można uznać za gest odwagi? Czy może jednak kierowanie do swojej rodzicielki żalu połączonego z inwektywami jest jednym z największych bluźnierstw, które, wypowiedziane na głos, szokuje i razi? Na te pytania próbował, za Bożeną Keff, odpowiedzieć Marcin Liber, reżyser „Utworu o Matce i Ojczyźnie”. Premiera przedstawienia odbyła się w sobotę, 27 marca 2010 roku w Teatrze Współczesnym.
„Utwór o Matce i Ojczyźnie” jest dziełem niezwykle kontrowersyjnym. Bożena Keff pokazuje relacje pomiędzy matką a córką w takiej odsłonie, do jakiej nie jesteśmy przyzwyczajeni. Zetknięcie się z tym tekstem jest pewnego rodzaju wyzwaniem, ponieważ narusza on sferę, która do tej pory była dla większości z nas święta i nietykalna. Jednak jeszcze większym wyzwaniem jest przeniesienie akcji tego utworu na scenę teatralną. Zadania tego podjął się Marcin Liber. Meter (matka – w tej roli Irena Jun) jest nazywana hieną, gwałcicielką, kretynką. Czy używanie takich obelg wzbudza u nas gest niesmaku i niezadowolenia? Oczywiście, że tak. Gdy jednak przyjrzymy się historii Usi (córka - Beata Zygarlicka) i Meter możemy zauważyć, że tak naprawdę nie posiadamy w swoim zasobie językowym słów, które pozwoliłyby nam mówić o matce w sposób negatywny. Jakiekolwiek słowo krytyki będzie zawsze odebrane jako wykroczenie, bezczelność, brak wdzięczności. Zatrzymajmy się dłużej nad losem naszych bohaterek.
Na początku przedstawienia wspomina się o tym, że najczęstszą formą porozumienia pomiędzy matką a córką (i nie tylko) jest monolog. Tak dzieje się w przypadku Usi i Meter. Matka nieustannie narzeka, a córka zmuszona jest wysłuchiwać jej utyskiwań i powtarzanych w kółko tych samych historii. Nie potrafi wyznaczyć matce granicy, pewnego rodzaju limitu ograniczającego dostęp do siebie samej. Usia chce, żeby choć raz wysłuchano właśnie jej, okazuje się jednak, że jej słowa nie znajdują odzewu, wracają do niej, a Meter nadal prowadzi swój monolog. Domaga się nieustannej pomocy, żąda współczucia, prowadzi szantaż emocjonalny. Warto w tym miejscu wspomnieć, że w spektaklu nie podejmuje się jedynie kwestii związanych z macierzyństwem. Meter jest z pochodzenia Żydówką, dlatego dużo miejsca poświęca się wydarzeniom Holocaustu, które zdeterminowały nie tylko życie ofiar, ale również kolejnych pokoleń i ofiar antysemityzmu. Można się tylko domyśleć, że spektakl, podejmując taką tematykę, przybierze formę kalejdoskopu doznań, wzruszeń, emocji. Tak też stało się tym razem. Elementem, który dodatkowo nadaje dramatyzmu wydarzeniom rozgrywającym się na scenie i komentuje je, są wstawki audiowizualne nagrane z udziałem aktorów. Wcielają się oni w rolę chóru, który momentami cierpi razem z bohaterką, wnosi do spektaklu treści filozoficzne, ale również pozwala się ponieść emocjom, przypisywanym z reguły prymitywnemu tłumowi.
Jak już wcześniej wspomniałam, przeniesienie na scenę teatralną utworu Bożeny Keff stanowiło duże wyzwanie. Autorka wprawdzie przeprowadza akcję w sposób udramatyzowany, dlatego myślę, że w przypadku „Utworu o Matce i Ojczyźnie” znalezienie pomysłu na formę było ułatwione. Jednak miałam mnóstwo wątpliwości związanych ze sposobem przekazania treści. Podczas czytania książki czytelnik ma przecież szansę na złapanie dystansu, chwilę na przemyślenia, możliwość odłożenia utworu na jakiś czas. Widz spektaklu nie miał oczywiście takiej możliwości i mógł czuć się przytłoczony, a nawet „zbombardowany”, słowami płynącymi ze sceny. Wydaje mi się jednak, że dzięki oddaniu głosu samej Bożenie Keff (w tej roli również Beata Zygarlicka), reżyser dał nam możliwość pełniejszego zrozumienia podjętych problemów. Pozwolił również na przeżycie czegoś w rodzaju katharsis, poprzez sposób skonstruowania ostatniej sceny – sceny, w której mówi się o wkluczaniu ludzi do swojego kręgu, a nie wykluczaniu ich.
Komentarze
0