Klienci mówią o „cudach nad kasami fiskalnymi”, choć to nie cuda, a raczej dość tradycyjna korekta cen produktów po nowym roku. Z tym, że w związku z galopującą inflacją ceny rosną szybciej niż jeszcze rok czy dwa lata temu. Najmocniej widoczny jest wzrost cen pieczywa oraz wyrobów cukierniczych. Sporo zmieniło się także w cennikach restauracji czy lokali usługowych.

Ceny rosną: bułki o 30 groszy, chleb o złotówkę, drożdżówki też prawie złotówkę

Klienci szczecińskich piekarni informowali nas już 2 stycznia, że w niektórych miejscach dochodziło do nietypowych sytuacji. Przykładowo drożdżówka o godzinie 6:30 kosztowała 4,30 zł, a już po godzinie 12:00… 4,80 zł. Jak tłumaczyli ekspedienci, to kwestia „kalibracji kas fiskalnych” i dostosowania ich do nowych cen.

Piekarnie przyznają, że ceny galopują jak szalone. – Wzrost cen bułek to średnio 30 groszy na sztuce, ceny chleba wzrosły od złotówki do 1,20 zł. Najmocniej jednak zdrożały słodycze. To jest jakieś szaleństwo – mówi nam pracownica jednej z piekarni w centrum miasta. – Drożdżówka kosztowała przed nowym rokiem 3,70 zł, a teraz 4,50 zł. Paszteciki z warzywami były po 4,50 zł, a teraz są po 5,50 zł. Klienci zwracają nam uwagę, że wszystko podrożało, ale muszą być świadomi, że nasze koszty też rosną – dodaje ekspedientka.

Obiady domowe też w górę. Właściciel Turysty: „Kolejne tygodnie będą weryfikować sytuację na rynku”

Korekta cen od nowego roku czeka również lokale gastronomiczne. Restauracje zmieniają menu i usuwają z kart pozycje najdroższe lub podnoszą ceny. W najtrudniejszej sytuacji są lokale serwujące kuchnię domową i te, które posiadają małe sale konsumpcyjne.

– Musieliśmy podnieść wszystko o 2 złote. Zestaw dnia kosztował 25 złotych, teraz jest 27 złotych. Schabowy kosztował 29 złotych w zestawie, teraz jest 31 złotych. Myślimy poważnie o ograniczeniu potraw z rybką, bo ciężko mi sobie wyobrazić, by ktoś za obiad domowy z dorszem czy łososiem płacił 42 albo nawet 45 złotych – mówi właścicielka jednej z restauracji z obiadami domowymi z Niebuszewa.

Bary mleczne również stoją przed poważnym wyzwaniem finansowym. – Musieliśmy wprowadzić podwyżki, choć są one naprawdę małe i staramy się bardzo rozsądnie do tego podchodzić. Mamy wielu klientów, więc możemy pozwolić sobie na rozłożenie kosztów na nas i na menu – mówi Mariusz Siwak, właściciel Baru Turysta. – Pewnie kolejne tygodnie będą weryfikować sytuację na rynku. Zobaczymy, ile wyniosą pierwsze rachunki za prąd i za gaz w tym roku, zobaczymy, jakie faktury przyjdą z hurtowni – dodaje Siwak.

Piotr Szewczuk z restauracji Mała Tumska przyznaje, że podwyżki mają miejsce, ale z drugiej strony dodaje, że w ubiegłym roku w styczniu klientów było znacznie mniej. – Wchodzę optymistycznie w nowy rok, bo rezerwacji jest sporo. Rosną koszty, ale nie brakuje klientów, więc póki co staram się myśleć pozytywnie i żyję w przeświadczeniu, że jakość i pasja zawsze się obronią – mówi. – Ceny rosną, choć bardzo staramy się pilnować kosztów. Moja menadżerka wręcz kazała podnieść mi ceny, bo od nowego roku wzrosty w hurtowniach są znaczące, a na dodatek mamy wzrost płacy minimalnej, który w przypadku lokalu zatrudniającego studentów jest bardzo mocno widoczny. Studenci do 26. roku życia nie płacą składek, więc niektórzy teraz zarabialiby „na rękę” więcej niż doświadczeni pracownicy. Wszyscy są więc zmuszeni do weryfikacji wynagrodzeń – dodaje Piotr Szewczuk.

„Inflacja będzie spadać w drugim kwartale tego roku”

Ekonomiści nie mają wątpliwości, że jesteśmy w trudnej sytuacji gospodarczej, a przedsiębiorcy są poniekąd zmuszani do podnoszenia cen, by przetrwać. Prof. Aneta Zelek przyznaje, że spodziewa się dalszego wzrostu cen, ale możliwe są także dobre wieści gospodarcze.

– Zapowiedzi piekarni są wstrząsające. Słyszę o cenach chleba na poziomie 12 złotych i nie można tego wykluczyć. Wszystko zależy od cen mąki czy tłuszczów. Rosną także ceny energii, gazu, no i koszty pracownicze. Jak strzepiemy konfetti sylwestrowe z głów, to okaże się, że zarabiamy więcej, oczywiście mowa o płacy minimalnej. Obecnie ta płaca to 3490 złotych. Proszę więc sobie wyobrazić, że jak ktoś zarabiał obecnie 3600-3800 brutto, to na pewno zjawi się u swoich szefów, by rozmawiać o podwyżce – mówi prof. Aneta Zelek, z Zachodniopomorskiej Szkoły Biznesu. – Projekcja, że zobaczymy inflację powyżej 20% jest nadal na stole, to scenariusz realny. Najprawdopodobniej dotknie nas to w tym kwartale, a w następnym będzie mieć miejsce dezinflacja. Mamy takie zjawisko, że inflację będziemy obliczać na bazie cen z roku 2022, więc ten wzrost nie będzie taki imponujący. Ostrzegam jednak: ceny nie spadną. Spadek inflacji nie będzie równoznaczny ze spadkiem cen – zapowiada prof. Zelek.

Inflacja w ostatnim odczycie Głównego Urzędu Statystycznego delikatnie spadła. Obecnie wynosi 17,4%.