Kiedy szczeciński zamek drżał i pękał, Filharmonia też była narażona na poważne wstrząsy. Wieczorem 11 maja odbyło się tam wydarzenie bardzo mocne, a dla fanów ambitnej elektroniki była to chyba impreza roku. Nie mogło być inaczej skoro przyjechał do nas Tom Jenkinson, znany szerzej pod pseudonimem Squerpusher.
Tom przyjechał do Szczecina wraz z trzema muzykami jako Shobaleader One. To nazwa projektu, który powstał po to by kompozycje z całej jego kariery wykonywać na żywo przy użyciu rockowego instrumentarium. Towarzyszą mu zatem Strobe Nazard, Arg Nution oraz Company Lazer na gitarze, klawiszach i perkusji a sam lider gra na basie z którego potrafi wydobyć dźwięki wręcz nieprawdopodobne...
Karkołomna rytmika
Także stroje jakie muzycy ubierają do scenicznego show są niezwykłe. Nie pokazują twarzy, a na głowach mają maski LED, które pełnią funkcje małych ekranów wyświetlających napisy, znaki itp. kompatybilne do granych właśnie dźwięków. Cały ten występ był zatem starannie zaplanowanym i bardzo skutecznym (przynajmniej w moim przypadku) atakiem zmysły. Tak można nazwać to, co działo się na scenie, bo od pierwszych sekund utworu „Coopers World” zawładnęła nami karkołomna rytmika, acid-jazzowe pasaże i syntezatorowe „przejazdy” przywodzące na myśl fusion.
Lekcja najnowszej elektroniki
Trudno jednoznacznie określić stylistykę, jaką reprezentuje Shobaleader One, bo są w tych kompozycjach elementy jangle, breakbeatu, drill 'n' bassu. Tom eksperymentuje z różnymi gatunkami muzycznymi. Nie ogranicza się do kilku ścieżek, ale wchodzi w rejony czasem dość odległe nie tracąc jednak na spójności i energetyczności przekazu. W czasie tego szczecińskiego występu przedstawił utwory z różnych lat, począwszy od albumu „Hard Normal Daddy” z 1997 roku, a zatem był to ciekawy przegląd jego dokonań i jednocześnie lekcja z najnowszej elektroniki.
Jak na stadionie
Publiczność reagowała spontanicznie na najlepsze fragmenty show, bo na widowni słychać było okrzyki i owacje niemalże takie jak na stadionach. Ostatnie fragmenty programu były zresztą szczególnie emocjonujące, bo wtedy został wykonane m.in. utwory „Tetra-Sync” oraz „A Jorney To Reedham”. I to był wręcz kosmos brzmień i efektów bo muzycy przez kilka minut prowadzili imponującą szarżę, zwiększając natężenie mocnych wrażeń. W odpowiednim momencie przerwali ją jednak nie doprowadzając na szczęście do przesytu. Zważywszy, że większa część publiczności nabyła jak sądzę bilety ulgowe, ta podróż kosztowała widzów naprawdę niewiele, a doznania były unikatowe!
Komentarze
0