Aronofsky, to jedno z najgłośniejszych nazwisk w filmowym biznesie. Poprzednia fabuła reżyserowana przez niego („Noe: Wybrany przez Boga”) była chyba jednak dowodem na artystyczny impas Amerykanina. Po trzech latach ten nowojorski twórca wraca z filmem „Mother!” i jest na dobrej drodze do odzyskania wysokiej pozycji.
Do swego nowego dzieła Aronofsky znów pozyskał bardzo dobrych aktorów. Javier Bardem, w głównej roli męskiej, kreuje twórcę cierpiącego na brak weny, bezskutecznie podejmującego próby powrotu do dawnej formy. Jego towarzyszka (Jennifer Lawrence) mimo wszystko wierzy w jego talent i robi wszystko by dać mu najlepsze warunki do pracy. Oboje mieszkają w dość starej rezydencji, która wciąż wymaga prac remontowych. Kiedy pewnego dnia odwiedza ich profesor medycyny (Ed Harris). Z pozoru spokojna egzystencja tej pary zostaje gwałtownie przerwana.
Inwazja intruzów
Dość ekscentryczny starszy pan chce się do nich wprowadzić, a w dodatku zaprasza jeszcze żonę (Michelle Pfeiffer) i to jest początek problemów.... Realistyczna fabuła pęka, bo intruzów w domostwie głównych bohaterów wciąż przybywa. „Seria niefortunnych zdarzeń” trwa i wytrąca widza z równowagi. Podobnie jak gospodyni domu, czujemy się osaczeni i zdezorientowani, czemu sprzyja „klaustrofobiczne” kadrowanie obrazu.
Horror nietypowy
„Mother!” generalnie można zaklasyfikować jako horror, ale nie typowy, bo przypominający raczej dokonania Polańskiego (żeby wspomnieć jego „Wstręt” i oczywiście „Dziecko Rosemary”, które jest tu niemalże cytowane). Niewątpliwie kojarzy się także z Bunuelem i jego “Aniołem zagłady”. Rzeczywistość przedstawiona w filmie wciąż jest „podkopywana” przez fantastyczne incydenty. Najazd krewnych i znajomych profesora kończy się i życie zdaje się wracać do normy, ale po chwili znów pojawia się drobna rysa, która powoli kruszy równowagę, a potem wręcz prowadzi do apokalipsy.
Ostatnie pół godziny filmu, to wręcz piekielna impreza i czarna msza na dodatek. Mnogość postaci wypełnia dom, a jest wśród nich złodziej, cudzołożnik, pijak, włóczęga i wielu innych. Aronofsky tworzy tu wielką galerię charakterów, bezsprzecznie nawiązując do Biblii. Ci wszyscy profani, łakną kontaktu z Twórcą, pragną zabrać ze sobą choć kawałek jego dobytku by poczuć świętość...
Próżność kreatora
„Mother!” jest właśnie przede wszystkim filmem o byciu kreatorem, który jest samolubny i kapryśny, lekceważy swoich najbliższych i zauważa tylko własne ego. Bardem gra człowieka z pozoru troskliwego i przyjaznego, ale de facto nie cofającego się przed niczym by nasycić swą próżność. Czy artysta jest uprawniony do takich zachowań? Czy cel (dzieło) uświęca wszelkie środki? Aronofsky operuje atrakcyjną wizualnie formą, ale pod komercyjną otoczką wciąż buzuje ogień niepokorności. Jest twórcą nieobliczalnym i nieszablonowym. Dlatego ten film zaspokoić może gusta nawet wymagających kinomaniaków.
Komentarze
0