Ponad 2 miliony uchodźców wojennych z Ukrainy dotarło już do Polski. Do naszego regionu trafiło kilkanaście tysięcy osób. Każda z nich to osobna historia ucieczki ze swojej ojczyzny i szukania spokoju w obcym kraju. Brutalna agresja Rosji na Ukrainę to sytuacja bez precedensu. Udowadnia, że żyjemy w czasach, w których niczego nie możemy być pewni.


„Mój mąż mówi, że nie oddamy naszego kraju i wolności”

Pani Aleksandra w Szczecinie mieszka od sześciu lat. Pracuje w naszym mieście jako opiekunka osób starszych. Gdy wybuchła wojna, jej mąż zaciągnął się do Wojsk Obrony Terytorialnej, a córka z dziećmi ewakuowała się do Polski. Kobieta ma kontakt ze swoim mężem. Jak mówi, w narodzie ukraińskim jest wielka determinacja, by odeprzeć atak wroga.

– Mój mąż powiedział, że nie pozwoli na to, by po ukraińskiej ziemi chodził Putin. Martwię się o niego, ale wiem, że tak trzeba. Mówi mi, co się dzieje na miejscu, że wszystko jest w porządku, że mam się nie martwić. Wielu mężczyzn poszło do armii, a do obrony terytorialnej poszły także młode kobiety. Jest strach, do tej pory oglądaliśmy wojny tylko w telewizorze, ale wiem, że są dzielni. Mój mąż mówi, że nie oddamy naszego kraju i wolności – mówi pani Aleksandra. – Bardzo dziękuję wszystkim Polakom, brak mi słów wdzięczności, jak bardzo nam pomagacie i nas wspieracie.

Kobieta dodaje, że najbardziej potrzebne są teraz opatrunki medyczne, lekarstwa, rękawiczki, kamizelki, na froncie przydaje się również długoterminowa żywność. Z kolei apele osób będących na miejscu dotyczą głównie wyposażenia militarnego.

Historie z Dworca Głównego w Szczecinie

Od początku rosyjskiej inwazji mieszkańcy Szczecina skrzykiwali i mobilizowali się do pomocy. Powstały m.in. specjalne grupy na Facebooku. Bardzo szybko pomoc została uporządkowana, a centrum wolontariatu znalazło siedzibę w miejskim budynku przy ul. Marii Skłodowskiej-Curie. Dużo dzieje się także na dworcu głównym w Szczecinie, gdzie osoby przyjeżdżające do Szczecina są witane ciepłą zupą. Tutaj także zdobywają pierwsze informacje o punktach, do których mają się udać po dotarciu do naszego miasta.

Jak mówi Jacek Janiak, dyrektor Domu Kultury Słowianin, w ciągu ostatniego miesiąca był świadkiem dziesiątek bardzo ciężkich sytuacji. Nie brakuje jednak także nadziei, że wojna szybko się skończy. Co się dzieje na dworcu? Nietypową sytuacją był np. psi poród.

– Niecałe 1000 kilometrów od Szczecina rozgrywa się dramat ludzi. Wiele razy wracałem do domu z bluzką wilgotną od łez osób, które tu przyjechały. Jednym z moich bohaterów jest 5-letni Stasiu, który codziennie rano idzie z tatą do sklepu, kupuje 30 plasterków szynki, 30 plasterków sera i robi bułeczki dla osób, które przyjeżdżają – mówi Janiak. – Jedna pani spod Kijowa wiozła w torbie dwa koty. One po prostu ryczały ze smutku. Szybko zorganizowaliśmy weterynarza, badania, nawodnienie, jedzenie. Koty zostały z nami, bo ich właścicielka pojechała do Szwecji szykować dla nich dom.

Dyrektor Słowanina przyznaje, że najtrudniejsze sytuacje są wtedy, gdy przyjeżdżają osoby starsze, które często nie wiedzą, jak się zachować i odnaleźć w nowym mieście i w tak trudnej sytuacji.

„Musimy mieć świadomość, że w każdej chwili każdy z nas może pakować walizki. Żyjemy w nieprzewidywalnych czasach”

Jak mówiła podczas programu „Studio wSzczecinie.pl” prof. Beata Bugajska, dyrektor Wydziału Spraw Społecznych Urzędu Miasta w Szczecinie, przed naszym społeczeństwem lekcja z integracji społecznej. Póki co zdajemy ją doskonale, bardzo gościnnie przyjmując uchodźców wojennych.

– Musimy mieć świadomość, że w każdej chwili każdy z nas może pakować walizki. Żyjemy w nieprzewidywalnych czasach. Postawmy się w sytuacji, że mamy wziąć cokolwiek, zostawić bliskich i wsiadamy do pociągu, który wiezie nas nie do szczęścia, a w nieznane. Jak my byśmy się czuli? Staramy się ugościć wszystkich jak najlepiej. Nie jest to kosztem naszych mieszkańców. Mam nadzieję, że ludzie to rozumieją – mówiła prof. Beata Bugajska, dyrektor Wydziału Spraw Społecznych Urzędu Miasta w Szczecinie. – Ci ludzie są w wielkiej traumie. Rozmawiałam w punkcie w SDS z osobami, które mówiły, że wracają na Ukrainę odnaleźć syna, że chwycą cokolwiek w dłoń i będą walczyć. Wiele osób jest zagubionych, straumatyzowanych, odpalenie suszarki powoduje w nich lęk i niepokój. Nic w moim odczuciu na świecie nie jest już pewne, poza tym, że człowiek jest człowiekowi potrzebny do szczęścia – dodała prof. Beata Bugajska.