O byciu kobietą, jeździe na rowerze i tym, dlaczego Szczecin jest miastem przyszłościowym mówi Maria Dąbrowska, aktorka Teatru Współczesnego.

A jak aktorstwo

Po prostu to się zdarzyło. Jak byłam mała, marzyłam mieć dziesięcioro dzieci i autobus. To były moje pierwsze ambitne plany (śmiech).

W Liceum nr VIII, sportowym, przygotowaliśmy przedstawienie na Przegląd Krótkich Form Teatralnych w Teatrze Współczesnym. A rok później drugi spektakl, którym wygraliśmy ten przegląd. Miałam 17 lat i coś się wtedy teatralnego we mnie obudziło.

Z Piotrkiem Ratajczakiem tworzyliśmy Teatr Kresu Nocy. Potem zdawaliśmy, on na reżyserię, ja na aktorstwo.

A jak aparycja

W tym roku Czerwony Kapturek mnie zaskoczył. Zapytałam się reżyserki na pierwszej próbie online, czy wie, że ja mam 45 lat. Odpowiedziała, że tak. Zagrałam więc tego Czerwonego Kapturka i było fajnie.

Moja aparycja ułatwia mi takie role, które są poza wiekiem, gdy reżyserzy chcą przedstawić jakąś myśl i kierują się bardziej moją energią, która jest młodsza, niż tym, jak wyglądam.

Moja aparycja mi utrudnia, kiedy spotykam ludzi, którzy myślą stereotypowo i nie traktują mnie poważnie. Raz jeden pan mi robił zdjęcia, przyszłam na sesję, a on był bardzo zawiedziony, bo myślał, że przyjdzie kobieta, a przyszła dziewczynka. I to mnie zbiło z tropu, bo przecież ja jestem kobietą.

B jak brawa

Lubię. Czasami są zaskakujące, kiedy publiczność nie daje w czasie spektaklu fit back’u, że im się podoba, czuć jakąś ciszę, ścianę, i nagle na koniec spektaklu są owacje i kłaniamy się cztery razy pod rząd. Jest świetne zakończenie takiego niepewnego spektaklu.

C jak credo

Mam credo do każdej roli, jakieś zdanie, które mnie prowadzi. Zapisuję je sobie na frontowej stronie scenariusza.

Raz po obejrzeniu na YouTube warsztatów z amerykańskim coachem z lat 70. wynotowałam sobie: Always act, never play, czyli zawsze stwarzaj, nigdy nie odtwarzaj.

E jak epizod

Role epizodyczne są bardzo trudne. Zwłaszcza takie jak w „Królu Potworów”, w którym pojawiam się na początku, a potem pod koniec spektaklu, który trwa 3,5 godziny. To jest trudne doświadczenie wejść na początku i utrzymać tę energię przez tyle godzin. Staram się wtedy słuchać intercomu, czasami wchodzę za kulisy, obserwuję, co się dzieje, słucham, jak ludzie reagują.

Ale są też takie role epizodyczne, w których się spija śmietankę. Koledzy i koleżanki grają dwie godziny, muszą spełnić wiele zadań, a ty wchodzisz i spijasz śmietankę, bo widzowie już są z innymi osłuchani. Taką przygodą była rola barmanki w „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku”, chyba najmniejsza rola w tym dramacie (Bursztynowy Pierścień dla aktorki sezonu – red.).

G jak garderoba

Po prawej mam Beatę Zygarlicką, po lewej Krystynę Maksymowicz.

H jak harmonia

Rzadki stan, a jak się pojawia jest szczęśliwym momentem w życiu, daje wtedy siłę na następne dysharmonie.

Uczę się regenerować. Od trzech lat, bo zaczęło się to w pandemii, uczestniczę w poniedziałkowych zajęciach online praktyki ruchu bezwysiłkowego, który prowadzi mój przyjaciel Tomek Pomersbach, tancerz, pedagog tańca z Wrocławia.

J jak jazda na rowerze

Tak, lubię jazdę na rowerze, ale nie ekstremalną. Jestem miejską rowerzystką, ale raz na jakiś czas robimy sobie z rodziną dalsze wypady. Uwielbiam patrzeć na świat z perspektywy roweru. Niedawno rozmawialiśmy o tym z mężem, że jest to takie poruszanie się w czasoprzestrzeni, które nam najbardziej odpowiada, ponieważ mamy przyjemność ze zmieniającego się krajobrazu. Na rowerze można przejechać 50 km w niecałe trzy godziny i krajobraz z miejskiego zmieni się w pola, las. Z kolei w samochodzie on się zmienia za szybko i siedzi się w zamkniętym w pudełku.

K jak kobieta

Wszystko, co chciałabym powiedzieć w tym temacie jest takie osobiste. Nie miałam potrzeby podkreślać swojej kobiecości, byłam bardziej typem sportowym. I cieszę się, że tak się zmieniają czasy, że się dziś rozumie aspekty kobiecości w szerszym spektrum.

Z wiekiem zmniejsza się ilość ról dla kobiet, zwłaszcza tych granych w teatrze. Wszyscy mówią: „ale zobacz, ile gra Frances McDormand”. Tylko ona jest żoną reżysera Joela Coena… Koleżanka, młodsza ode mnie, która jest aktorką w Londynie wstrzykuje sobie jakiś botoks i to jest norma, takie są oczekiwania. I wtedy ktoś mówi: „ale przecież Frances McDormand sobie nie wstrzykuje”. Tylko ona jest żoną reżysera Joela Coena.... Norma jest inna.

M jak matka

Mam dwie córki. Starsza określa się jako osoba niebinarna. Druga ma 10 lat. Są cudowne i bardzo dla mnie ważne. I bardzo lubię być mamą. Poświęcam im dużo swojego czasu. Z młodszą do tej pory się bawię, a że jestem aktorką, to jestem świetna do zabaw. Kiedy ona mówi, że chce być aktorką, poprawiam „reżyserką” (śmiech). Wiem, że byłoby jej lepiej jako reżyserce, no chyba, żeby była żoną Coena.

N jak nagrody

One są ważne, ale nie są celem.

Kiedyś koleżanka mi powiedziała, że ma taką zasadę, że powtarza dobre rzeczy, a złych nie. Też zaczęłam ją stosować. Jak usłyszę o kimś coś dobrego, albo sama coś zauważam, co mi się spodoba, to nauczyłam się o tym mówić, od siebie, od serca. Mówić ludziom dobre rzeczy, to jest też nagroda.

O jak obsada

Zagrać z Bradem Pittem. Jestem tego coraz bliżej (śmiech).

R jak reżyserka

We wrześniu miałam dwie premiery („Kobiety, która zajęła się ogniem” w reżyserii Ewy Rucińskiej i „Czerwony kapturek” w reżyserii Anny Smolar – red.), z dwiema kobietami.

Dwa kompletnie inne wyjątkowe spotkania. W „Kobiecie” trzeba było przygotować komediowo-muzyczny show, a komediowe rzeczy wymagają konkretnej pracy, wszystko jest oparte na technice, na rytmach. Z Ewą przerzuciłyśmy chyba ze trzy tony koksu, żeby rozhajcować w tym piecu „Kobiety, która zajęła się ogniem”!

Praca z Anią Smolar była zupełnie inna. Bardzo mocno wewnętrzna. Z Anią zajrzałyśmy w głąb naszych najczulszych miejsc. Ona buduje taką atmosferę, że się jej ufa, respektuje i szanuje. Dużo od niej usłyszałam dobrych słów, dostrzegała małe pozornie rzeczy.

To jedne z najcudowniejszych moich spotkań.

S jak Szczecin

Bardzo lubię Szczecin, im jestem starsza, coraz bardziej. Można wsiąść na rower i trzydzieści minut później znaleźć się w Puszczy Wkrzańskiej. Robimy sobie wycieczki rowerowe wzdłuż Odry, po stronie polskiej i niemieckiej.

Po samym Szczecinie poruszamy się utartymi szlakami – szkoła, teatr, dom. Znajomi, którzy przyjeżdżają do Szczecina, zauważają, że to miasto nie ma centrum, i że to fajne. Bo funkcja centrum skompromitowała się w innych miastach. Mój mąż, który jest architektem, mówi, że w architekturze od kilku lat mówi się, że miasta muszą zostać przeprojektowywane, żeby odciążać centrum. Ludzie zaczynają się wyprowadzać z centrum Wrocławia, Poznania, Krakowa, bo trudno żyć w takich miejscach, gdzie gromadzą się tłumy turystów i na okrągło trwa impreza. Przyszłością jest projektować miasta bez centrum. Szczecin okazuje się być miastem przyszłościowym.

T jak trema

Wcale z wiekiem nie mija. Druga praca, którą wykonują aktorzy, to jak sobie z nią radzić.

Z jak zespół

Jesteśmy w Teatrze Współczesnym zespołem. To jest fajne. Przyszłościowe. Tak się buduje teraz spektakle, że się odchodzi od gwiazdy przedstawienia na rzecz zbiorowych wypowiedzi, bo coraz więcej perspektyw ludzkich dochodzi do głosu.