„Nie byłem święty, nawet jeśli za świętego uznaje się kogoś, kto grzeszy,ale stara się wyzbyć słabości” to zdanie Nelsona Mandeli o samym sobie, które Wojciech Jagielski umieścił jako motto swej niezwykłej książki o Republice Południowej Afryki. Właśnie dowiedzieliśmy się, że życie dopisało do niej ostatnie zdanie, gdyż polityk ten zmarł wczoraj w wielu 95 lat, a zatem „Trębacz...” pewnie wzbudzi ponownie zainteresowanie czytelników choć nie jest to typowa biografia.

 

Nie spotkałem w Afryce miejsca równie pięknego jak kraina Limpopo” to pierwsze zdanie prologu książki. Jagielski w tym rejonie świata był już kilkanaście razy i wielokrotnie już dawał wyraz swej fascynacji krajem położonym na krańcu Czarnego Lądu. Poświęcił mu już bardzo cenioną książkę „Wypalanie traw” (w której podjął temat kultury Burów i apartheidu). Tym razem zebrał swoje doświadczenia z podróży, które odbywał w latach 1993-2011 by oddać hołd postaci Nelsona Mandeli, podkreślając oczywiście wielkie znaczenie jego działań na rzecz zniesienia segregacji rasowej i olbrzymie poświęcenie w walce o to (27 lat spędzone w więzieniu, zmagania z gruźlicą i trudne wybory w życiu osobistym), nie starając się jednak pomijać jego wad i słabości.

Urodził się w wiosce Mvezo w 1918 roku jako Rolihlahla Mandela, a imię Nelson otrzymał w szkole prowadzonej przez misjonarzy. Po ukończeniu studiów „jako adwokat należał do elity i był znany w całym Soweto”, a jednak nie poprzestał na tym i zaangażował się w działania antyrządowe, protesty, strajki, a później organizowanie partyzantki. Kilkakrotnie trafiał do aresztu, by ostatecznie w 1963 roku zostać oskarżonym o dążenie do zbrojnej rewolucji i zainicjowania wojny domowej. Dalszą walkę o swe cele mógł prowadzić od tej chwili już tylko w izolacji od świata...

Trębacz z Tembisy” nie jest jednakże tylko zbiorem najistotniejszych faktów z życia Mandeli, ale czymś znacznie więcej. To zabarwiona silnymi emocjami opowieść o ludziach, którzy niemal wszystko poświęcają swojej pasji czy idei. Afrykański polityk nie jest bowiem jedynym bohaterem książki. Jej autor  jest bowiem w  precyzyjnym, dbającym o wartość szczegółu, reporterem, ale decyduje się także na obszerne osobiste impresje, kierując na samego siebie ostrze analizy i pisząc też o własnych niepokojach i dylematach dotyczących twórczej drogi życiowej.

Trzecią postacią, której Jagielski poświecił bardzo wiele uwagi jest Freddie Maake, zwany Saddamem.Był najmłodszym, z dwadzieściorga dzieci, synem lokalnego wodza i „...nigdy nie wątpił, że pojawił się na tym świecie, ponieważ Stwórca miał wobec niego jakiś szczególny zamiar. Umyślił dla niego zadanie do wykonania, coś, czego nikt inny nie mógł zrobić”. Choć w pewnym momencie uznał, że takim celem jest uwolnienie Mandeli z więzienia na Wyspie Fok, to stał się sławny z innego powodu. Ten wielki pasjonat futbolu wymyślił bowiem instrument, który już zawsze będzie się kojarzył z mistrzostwami świata w piłce nożnej w RPA (które odbyły się w 2010 roku) czyli wuwuzelę. Wciąż jednak był pod wpływem fascynacji osobą pierwszego czarnoskórego prezydenta RPA, czcząc go niemalże, ale też mu zazdroszcząc: „Żeby dorównać Mandeli musiałbym się najpierw postarać się, by zamknęli mnie w więzieniu, a potem wyjść na wolność i nosić, te dziwaczne koszule” mówi Jagielskiemu, komentując przy tym upodobnia odzieżowego przywódcy....

Trębacz Tembisy” ma duże szanse by stać się najważniejszą książką w dorobku pna Wojciecha i (choć pobrzmiewają w niej tony rozliczenia z zawodem) nie ostatnią., mam nadzieję, że nie ostatnią.