Prywatne zapiski cenionych pisarzy, muzyków czy aktorów zazwyczaj zajmują wysokie pozycje na listach książkowych bestsellerów. Wydawcy co jakiś czas ujawniają więc kolejne mniej lub bardziej frapujące zwierzenia utrwalone na papierze przez znanych i wielkich. Pod koniec ubiegłego roku „Czytelnik” obdarzył nas trzecim i ostatnim już tomem „Dzienników” Jarosława Iwaszkiewicza, obejmującym lata 1964-1980.

Cenne wprowadzenie

Od strony redakcyjnej i edytorskiej bezsprzecznie jest to dzieło bardzo starannie opracowane. Eseistyczny wstęp do niego, zatytułowany „Uczta w „celi straceń”, napisany przez Andrzeja Gronczewskiego, (który redagował całą serię „Dzienników”), to bardzo przemyślany zbiór myśli na temat dzieła Iwaszkiewicza. Analityczna perfekcja i poetycki wręcz rozmach tego trzydziesto stronicowego tekstu są imponujące !

Trudny czas

Tymczasem pierwszy rok opisany w  „Dziennikach 1964-1980” był bardzo trudnym czasem dla pisarza. W styczniu odbyło się zebranie Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich dotyczące zaostrzenia cenzury i zlikwidowania pism „Nowa Kultura” i „Przegląd Kulturalny”, a  po kilku tygodniach został sformułowany słynny List 34, którego Iwaszkiewicz nie podpisał, zdając sobie sprawę z tego, że naraża się na nieprzychylność wielu swoich kolegów. Pełnił wówczas funkcję prezesa związku (którą piastował aż do swej śmierci) i wiedział, że sygnowanie protestu własnych nazwiskiem może mieć dla niego samego istotne  konsekwencje. Ataki ze strony  Marii Dąbrowskiej, dyskusje z Jerzym Andrzejewskim, a przede wszystkim poczucie osamotnienia, sprawiały, że pisarz ulegał minorowym  nastrojom.

Ucieczką od polityki była dla niego twórczość (wiersze, dramaty, felietony, tłumaczenia) oraz wyjazdy zagraniczne. Iwaszkiewicz wiele w tym czasie podróżował. Przede wszystkim do ukochanych Włoch i na Sycylię, ale też na przykład do Kopenhagi i Paryża. Tam czuł się lepiej i tam znajdował spokój oraz lepsze warunki do pracy.  Wracał jednak zawsze do swego gniazda jakim był dom w Stawisku i do swej żony Anny, którą niestety także była dla niego źródłem niewesołych myśli. Szanował ją i cenił, ale zdawał sobie sprawę z jej braku równowagi psychicznej i to było często powodem jego trosk. Pisał o niej m.in. „Moja mądra, ukochana kobieta – i tak mi się serce kraje, kiedy widzę jej niewinne krętactwa, jej kłamstwa, jej intrygi, poza moimi plecami, zresztą tak niezręcznie i tak niepotrzebnie robione”

O autorytetach

Lektura  książki przynosi oczywiście wiele interesujących szczegółów z ówczesnego  polskiego świata kultury, opinii i spostrzeżeń, których  Iwaszkiewicz publicznie wolał nie wyrażać. Tak na przykład pisze o Stachurze: „Podobno strasznie pije, tak mi jego szkoda, to takie zacne, choć dziwne chłopisko Santa Polonia, żeby go jakoś ochronić, jakoś odgrodzić od tego świata, którego jest dla niego za trudny. Taki wielki talent i taka bardzo prosta i dobra dusza”. Nie szczędzi słów krytyki wobec uznanych autorytetów: „Tak czekam, kiedy wreszcie ktoś napisze, że Szostakowicz to tak okropny kompozytor...” 

Egzystencjalny smutek

Osobnym tematem jest filozofia Sørena Kierkegaarda, do którego pisarz często się odwołuje. W połowie lat 60-ych tłumaczył jego dzieło „Albo-Albo” i  w dzienniku dawał wyraz temu, że  bardzo jest mu bliski egzystencjalny smutek, którym emanują dokonania duńskiego myśliciela. Iwaszkiewicz jest bardzo krytyczny wobec samego siebie i swoich prac. Wielokrotnie stwierdza, że to, co stworzył prawdopodobnie nie przetrwa próby czasu, że tylko nieliczne publikacje są naprawdę wartościowe. Ciężar  lat i doświadczeń całego życia, skłaniały go do gorzkich refleksji, ale nie znaczy to jednak, że  zwątpienie i pesymizm dominują w tych relacjach. Jaśniejszymi fragmentami są na przykład wspomnienia. Iwaszkiewicz przywołuje zdarzenia z lat przedwojennych, wspomina spotkania z Witkacym, Arturem Rubinsteinem czy Karolem Szymanowskim. Poza tym muzyka niezmiennie jest dla niego bardzo ważna i wielokrotnie podnosi go na duchu.„Samo dotknięcie klawiszy wywołuje tysięczne alikwoty z pod-i z nadświadomości, i doznaję jakiegoś rozanielenia, rozradowania wewnętrznego, przypomnienia co się kojarzy z tym dźwiękiem od najdawniejszego dzieciństwa...”

 Na koniec dodam jeszcze, że bardzo skrupulatnie opracowane zostały przypisy, w których znajdujemy biogramy postaci, fragmenty listów, wyczerpujące opisy wydarzeń do których odnosi się pisarz w swych zapiskach. Pojawiają się w nich nawet  sprostowania błędów, które zaistniały we wcześniejszych tomach (głównie dotyczących pisowni nazwisk). To oczywiście tylko poboczne kwestie, bo czytelników interesuje oczywiście głównie sama treść dzienników autora „Sławy i chwały”, ale zwłaszcza młodsi z nich, znajdą tu wiele cennych informacji.