Jeden z najsłynniejszych nowojorczyków, innowator i outsider, obficie czerpiący inspiracje z doświadczeń z seksem, narkotykami i alkoholem. Taki był Lou Reed, ale był też kimś znacznie bardziej złożonym emocjonalnie, kimś nieobliczalnym i zaskakująco wrażliwym. Jego biografia, autorstwa Howarda Sounesa, wydana w Polsce przez Kosmos Kosmos (w tłumaczeniu Jacka Mackiewicza), to bardzo udana próba ukazania tej postaci w całej jej wszechstronności.

Śpiewał o szprycowaniu

„13 stycznia 1966 roku, w czasie posiłku na uroczystym obiedzie z okazji dorocznego zjazdu Nowojorskiego Stowarzyszenia Psychiatrów Klinicznych w hotelu Delmonico, nagle pojawili się Velveci i zaczęli najgłośniej jak potrafili grać „Heroin”. Kiedy Lou śpiewał o szprycowaniu się narkotykami, Barbara Rubin i jej kolega filmowiec zaczęli zadawać skandalizujące pytania psychiatrom i ich ubranym w wieczorowe suknie żonom.” To była jedna z ciekawszych, ale niekoniecznie najbardziej drastycznych akcji w karierze tego muzyka, lubiącego prowokacje i szokowanie odbiorców.

 

Zakręty i elektrowstrząsy

Zanim jednak Lewis Alan Reed, (bo tak naprawdę się nazywał), stał się osobą znaną i cenioną, której, takie ekstrawagancje uchodziły na sucho, musiał przejść dość długą drogę i wyjść na prostą po pokonaniu wielu życiowych zakrętów. W młodości przeszedł poważne załamanie nerwowe i został poddany kuracji elektrowstrząsami (po skierowaniu do szpitala przez zaniepokojonych rodziców), a jej negatywne skutki odczuwał praktycznie do końca życia. Dość szybko zetknął się z narkotykami, bo jeszcze w liceum, a efektom, jakie wywołuje heroina poświecił utwór, który stał się pierwszym przebojem jego pierwszej znaczącej grupy czyli Velvet Underground (nazwa zaczerpnięta od tytułu książki Michaela Leigha).

 

Notatki na prześcieradle

„Jednym z powodów, dla których Reed stał się ważnym artystą jest to, że był jednym z pierwszych autorów-muzyków z lat 60., którzy łączyli poetycki i literacki język z rock`n`rollem, poruszając jednocześnie tematy, jakie dotąd nie pojawiały się w popularnych piosenkach”. Niewątpliwie właśnie liryki były mocną stroną jego twórczości, a Sounes postarał się przedstawić kulisy powstania tych najbardziej znaczących takich jak „Satelite Of Love”, „Walk On The Wild Side” czy „Like A Possum”. Wspomina też wielokrotnie o jego zainteresowaniu klasyką prozy i poezji, takimi autorami jak Alan Edgar Poe, Fiodor Dostojewski czy James Joyce. Przez pewien czas był aż tak aktywny w tym zakresie, że nie mogąc spać pisał nocami, a notatki sporządzał na...prześcieradle.

 

Bezwzględność i upór

Jednak także jako muzyk i gitarzysta Reed wypracował własny, charakterystyczny styl, krystalizujący się przez lata i eksplodujący ze szczególnym natężeniem na takich albumach jak eksperymentalny „Metal Machine Music” (1975) czy „Ecstasy” (2000). Mimo, że dzienikarze i branża nie zawsze byli jego stronie, a twórczość Reeda poddawana była nierzadko bezlitosnej krytyce, był konsekwentny w tym co robi i starał się zachować niezależność nawet wydając płyty w wielkich koncernach. Dążąc do celu Lou potrafił być jednak nieprzyjemny, a nawet bezwzględny. Dlatego np. jego kontakty z Johnem Cale`m, Andy Warholem czy Davidem Bowie, były naznaczone nie raz długimi „rozstaniami”. Egocentryczny styl bycia nadrabiał jednak kreatywnością i wrażliwością.

 

140 rozmów

Sounesowi udało się dotrzeć do ponad 140 osób z kręgu znajomych Reeda, a część z nich podobno nigdy wcześniej nie wypowiadała się publicznie na jego temat. Są to przedstawiciele branży muzycznej, członkowie towarzyszących mu zespołów, jego rodzina (szczególnie cenne są wypowiedzi Margaret „Bunny” – jego siostry), żony oraz kochanki. Co istotne w tym obszernym tomie, wzbogaconym o interesujące fotografie, relacje bogate w anegdoty nie przesłaniają na szczęście skomplikowanego charakteru tej postaci. Postaci, której pewnie po tej lekturze raczej nie polubimy, ale chyba bardziej zrozumiemy.