„Każda agencja detektywistyczna chciałaby mieć doktora Kacprzaka w swoich szeregach” – tymi słowami prowadzący spotkanie Konrad Wojtyła przedstawił autora „Kolekcji Doeringów”. Dyrektor naukowy Muzeum Narodowego w Szczecinie zareagował na to z rozbawieniem, twierdząc, że muzealnicy tacy właśnie są, ze szczególnym naciskiem na badaczy proweniencji, czyli pochodzenia i drogi rynkowej dzieł sztuki. Spotkanie w gościnnych progach Willi Lentza było pasjonujące, ponieważ dyrektor Kacprzak sprawnie posługuje się anegdotą i umie budować napięcie, przedstawiając naukę w sposób przystępny i wciągający. Dwie godziny poświęcone „Kolekcji Doeringów” minęły niepostrzeżenie, a na widowni zobaczyć można było wiele znakomitych postaci świata sztuki i nauki.
Spotkanie otworzyła dyrektor Willi Lentza Jagoda Kimber. Zaprezentowała zarówno pięknie oprawione 500-stronicowe dzieło, jak i potwierdziła, że wypełnia ono misję najmłodszego miejskiego ośrodka kultury, którą jest rola depozytariusza historii i dziedzictwa historycznego Szczecina. To zresztą kolejne już spotkanie z Doeringami w murach tej instytucji. Pierwszym był doskonały spektakl w reżyserii Arkadiusza Buszko, oparty na tekście Anny Ołów-Wachowicz i z genialną wprost Olgą Adamską w roli głównej. Aktorka uświetniła spotkanie, odbierając od autora książki podziękowania za to, że dała Fridzie Doering nie tylko twarz i uczucia, ale nawet znak zodiaku. Frida jest postacią tajemniczą, bowiem według przekazów w 1938 roku opuściła Szczecin i jej dalsze losy nie są znane. Ich mglisty zarys możemy odtworzyć jedynie na podstawie pojawiających się co jakiś czas na rynku elementów kolekcji, które po śmierci męża traktowała jako źródło dochodu.
„Kolekcja Doeringów” jest tak samo przekazem naukowym, jak i historią detektywistyczną. Dyrektor Kacprzak, prowadząc badania w Muzeum Narodowym w Szczecinie, jak i wielu innych muzeach, głównie niemieckich, odtworzył zbiór obrazów i grafik wypełniający niegdyś Willę Lentza. Co ciekawe, często to, co wieszamy na ścianach, traktujemy jako dodatek do wnętrza, a wobec braku zdjęć z dawnej willi (zachowało się jedno), to właśnie kolekcja obrazów jest tym, co możemy wiedzieć z pewnością o historycznym wyposażeniu obiektu.
Kolekcja została zbudowana według precyzyjnego klucza, a omawiane dzieła przez cały czas były wymieniane, ponieważ właściciel, jak wielu ówczesnych mieszkańców Szczecina, traktował sztukę jako inwestycję, ale i sposób na zaistnienie w środowisku. Zbiór był budowany przez około 10 lat – od roku 1912 do czasu, kiedy Niemcy objęła wielka inflacja. Co ciekawe, w doborze obrazów z zaangażowaniem pomagał dyrektor ówczesnego Muzeum Miejskiego – Walter Riezler. Pomoc ta zaowocowała przekazaniem w roku 1925 najcenniejszych dzieł do zbiorów publicznych muzeum szczecińskiego. Taka postawa wśród XIX- i XX-wiecznego społeczeństwa nie była wyjątkiem. Dariusz Kacprzak pisze: „(…) sztuka w Szczecinie przełomu wieków pojmowana była jako szczególny rodzaj potwierdzenia pozycji społecznej. Zbieractwo wówczas stawało się obyczajową koniecznością, wymogiem towarzyskim, sprawą mody, stylu życia”. Ten stan doskonale oddają kwoty, z którymi mamy do czynienia, na co zwrócił uwagę Konrad Wojtyła: „za willę Doering zapłacił 175 000 marek, zaś za jeden z obrazów – 35 000 marek…”.
Kiedy w rozmowie pojawiło się stwierdzenie, że opracowanie jest podsumowaniem, dyrektor Kacprzak nie zgodził się i zapewnił, że to początek poszukiwań, gdyż wiele elementów zabytkowego wnętrza mogło znaleźć się w domach mieszkańców Szczecina i być może towarzyszą nam do dziś. Doeringów nie należy też traktować jako osób niepraktycznych, czy niepodążających za technologią. W Willi Lentza mamy zamontowany pierwszy centralny odkurzacz w Szczecinie i to właśnie za ich sprawą. Książka, tak jak jej bohaterowie, ma więc wiele płaszczyzn: od badań pochodzenia dzieł i ich losów, czyli proweniencji, przez studium badawcze, opowieści o samej willi i jej mieszkańcach, po opowieść o życiu w Szczecinie tamtego okresu, bowiem sąsiadami Doeringów były inne znakomite postaci jak Stolting, Quistorpowie i wielu innych, którzy oprócz olbrzymich fortun czuli odpowiedzialność za kształt miasta, w którym żyli, na co zwrócił uwagę Konrad Wojtyła.
A kim byli państwo Doering? Przedstawicielami ludzi sukcesu swojej epoki. Wilhelm Doering handlował zbożem, był właścicielem cementowni Merkur AG obok Pasewalku oraz tartaku. Dysponował majątkiem, który pozwalał mu na sprowadzenie do zbiorów dzieł Rembrandta czy Durera. Obrazy pozyskiwał różnie: czasem domawiając się ze spadkobiercami przyjaciół, a czasem wyszukując wdowę po artyście, który wydawał się dobrą inwestycją. Czasami zyskiwał, czasami tracił, ale z puzzli rozrzuconych po świecie na jakiś czas udało mu się stworzyć jedną z najbardziej spójnych układanek, z jakimi miał do czynienia dyrektor Kacprzak. Wspaniale było uczestniczyć w jednym z kilku wieczorów autorskich dotyczących tej książki. Kolejne odbędą się głównie poza granicami Polski, chociaż rozemocjonowana publiczność wymogła na autorze deklarację, że spotka się z nami raz jeszcze, prezentując wybrane elementy zbioru i omawiając je kolejno.
W opowieściach dyrektora Kacprzaka pojawiały się wątki tajemniczych telefonów i niemieckich prawników, czy uciekających od rozmów postaci, co do których dyrektor miał „pewne przypuszczenia”. Zaskakujące były opisy kobiecej garderoby, czynione na potrzeby opowieści, bowiem nie są to już sukienki czerwone, czy żółte, a w barwach dojrzałych truskawek, czy soczystej cytryny. Obrazy mają głos, a dyrektor Dariusz Kacprzak zdecydowanie potrafi z nimi rozmawiać i pozyskać towarzyszące im od wieków tajemnice!
Komentarze
4