Koteluk, Mesajah i Brodka – zestaw bardzo przyjemny. W porównaniu z mocno rockowym dniem pierwszym, czwartek wydawał się bardziej „dla wszystkich”. Drugi dzień proponował koncerty lekkostrawne, miłe i z piosenkami do ponucenia w trakcie przerwy między piwami. Artyści znani raczej solidnej większości, z przebojowego świata bestsellerowej kultury, z ładnymi słowy i urzekającymi dźwiękami. Mogłoby się wydawać, że to cud marzenie dla każdego żaka, że jak już wydawać pieniądz nie na alkohol to na taki skład właśnie. Można też było spodziewać się tłumów walczących o barierki, a tu trochę student ignorant.
To też nie tak, że nie przyszedł nikt a Ci co przyszli to tylko z ciekawości. Jestem pewna, że wśród publiczności było tego dnia mnóstwo fanów każdego z muzyków. Mam też jednak wrażenie, że część nie popisała się jak na tak silną atrakcję przystało. Wierniejszych słuchaczy miały mocne brzmienia Comy czy The Analogs z poprzedniego dnia. Tam pod sceną wiecznie cos się działo, bez przerwy tańce i wszystkie teksty wiernie odśpiewane pod nosem. Gdy zobaczyłam te pustki na początkach Meli Koteluk opadły mi ręce. (Popularności strefy alkoholowo-gastronomicznej nie chcę tutaj porównawczo opisywać). Szkoda, bo delikatność tej artystki w połączeniu z siłą jej tekstów i różnorodnością muzyczną dają pokaz godny uwagi! Piosenkarka występowała chyba najdłużej, odśpiewała wszystko tak jak należy, ładnie się kołysała i była bardzo przyjemna dla oka. Chętnie wybrałabym się na jej koncert bardziej kameralny, żeby jednak więcej zapłacić, ale też lepiej widzieć i słyszeć.
Czwartkowe juwenalia zaczęły subtelność i finezja, a po nich, nadszedł czas na pogodne rozbujane reggae . Mesajah wbiegł na scenę, szalał po niej bez chwili wytchnienia, a razem z nim tańczyły Panie od chórków. I dobrze, bo taki klimat udzielił się studentom. Tańczyli wszędzie – gdzie człowiek nie poszedł: w tłumie, pod sceną, w drodze po jedzenie, w kolejce po piwo. „Mesajah – Do rana !” Najbardziej oczekiwane i jednocześnie najbardziej popularne „Każdego dnia” zostało zagrane dopiero na bis. Psikus? Pochwalam to zręczne zagranie!
Monika Brodka, wchodząc na scenę miała za sobą czerwone światła, które dodatkowo wzmocniły jej zadziorny wygląd. Spodziewałam się nieco innej Brodki, a ujrzałam krótkowłosą buntowniczkę, szarpiącą struny gitary elektrycznej. Zaczęła bez śpiewu, bez jednego nawet słowa, ale tą gitarą właśnie – gitarą do „W pięciu smakach”., tak zadziorną jak te światła i wygląd wokalistki. Zaskoczenie – pozytywne rzecz jasna. Dynamiczne granie i wariacje sceniczne zainteresowały sporą publiczność, która była coraz bardziej aktywna pod sceną. Trochę szkoda, że występ artystki zaczął się tak późno, bo niektórych studentów kusiły pierwsze nocne autobusy.
Trzeba dodać, że każdy z występujących zachwalał szczecińską pogodę. Bo piękna i dużo słońca. Więc jednak fajny ten drugi dzień Juwenaliów.
Chciałam też sobie pozwolić na drobną pochwałę w stronę organizatorów – bardzo podoba mi się tegoroczna synchronizacja występów, multimediów i mediów społecznościowych. Profesjonalnie przygotowane!
Autor: Diana Marczewska
Komentarze
0