Gwiazdą wieczoru sobotniego koncertu w ramach Juwenaliów był Pakito. Francuza poprzedził Olav Basoski, który przybyłych raczej… zmęczył, niż pobudził.
Pierwsi byli Polacy
Zanim na scenie pojawili się zagraniczni didżeje, zagrali dla widzów Polacy, czyli Wet Fingers i Alchemist Project. Oba składy są lubiane i dorobiły się niezłych kawałków w rodzaju „Hi Fi Superstyle”, „Hare Krishna”, „Music is my extasy” czy „Viva carnival”. Publiczność bardzo dobrze bawiła się przy takiej muzyce. Jak to się mówi: "cudze chwalicie, swego nie znacie."
Obłędny taniec
Rozgrzanych fanów techna przejął Jeckyll and Hyde. Oni również nie zawiedli zgromadzonych studentów. Finałem ich występu oczywiście był światowy hit z obłędnym tańcem w tle: „Freefall”. Publiczność rozszalała się i rozgrzała na dobre. Teraz oczekiwano już największych gwiazd w postaci Olava Basoskiego i Pakito.
Olav rozczarował
Tymczasem pierwszy z nich – Olav rozczarował część ludzi. Muzyka, którą zagrał, nie dla wszystkich była lekkostrawna. Część niezadowolonych rozeszła się do domów. Inni zaczęli nieśmiało skandować „Pakito, Pakito”. Chociaż trzeba też zauważyć, że ludzie znajdujący się bezpośrednio pod sceną bawili się dobrze. Muzyka Basoskiego to raczej ambitne techno dla prawdziwych koneserów. Część ludzi, która przyszła tego dnia na plac przy Alei Piastów, wolała lżejsze rytmy w rodzaju Pakito czy Alchemist Project.
Pakito rozgrzał
Kto jednak nie zdecydował się na wcześniejsze pójście do domu, nie żałował swojej decyzji. Pakito, który w końcu pojawił się na scenie, rozgrzał wszystkich. Od razu dało się zauważyć zadowolenie wśród studentów. Pakito zagrał swoje największe hity znane większości z parkietów. Stąd zapewne jego sobotni sukces. Ludzie zazwyczaj najlepiej bawią się przy utworach, które już kiedyś gdzieś słyszeli. Olav nie mógł im tego zapewnić, za to Pakito na pewno.
Do czego służy toi toi?
Pomimo ciekawego zestawu didżejów, była mniejsza frekwencja niż rok temu na imprezie z udziałem Westbama. Z jednej strony było to jak najbardziej pozytywne, ponieważ nie spędzało się pół imprezy w kolejce po piwo, a potem do toi toi. Niestety część imprezowiczów chyba nie wiedziała do czego służy ten ostatni przybytek i załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne przy murach szacownej uczelni. Takich panów było sporo, i dlatego w końcu wyrosła sporej wielkości i głębokości kałuża, którą trudno było obejść. I kto przyszedł na imprezę w japonkach miał dużą szansę przeżycia estetycznej traumy…
Komentarze
0