Dokładnie 27 kwietnia pojawił się w Free Blues Clubie i trochę chyba był zaskoczony jego wielkością skoro nazwał go czymś w rodzaju „living roomu”. Nie przeszkodziło mu to jednak zagrać bardzo dobrego koncertu podczas, którego prezentował przede wszystkim nowy materiał, wykonując też kilka wycieczek w głębszą przeszłość. Ogólnie Bill był bardzo rozmowny. Pochwalił się znajomością kilku polskich słów, wyczerpująco i dowcipnie opisał muzyków swego zespołu m.in. mówiąc o Krzysztofie Zawadzkim, zasiadającym za perkusją, jako stałym rezydencie Hawajów. Sam lider grał na saxofonach i klawiszach, w dwóch utworach udzielając się też vocalnie. Choć oczywiście to on był na pierwszym planie, to jednak pozostali muzycy także pokazali welokrotnie jak wiele potrafią wykrzesać ze swych instrumentów. M.in. basista Mark Egan kilka razy otrzymał możliwość szerszego zaprezentowania swoich możliwości, a są one naprawdę duże.
W pierwszej części zabrzmiało pięć utworów, a potem nastąpiła przerwa handlowa. Muzycy sięgnęli po egzemplarze swoich płyt solowych i próbowali zachęcić przybyłych widzów do ich zakupu. Mandolinista Ryan Cavanaugh miał np. swą płytę „Songs For The New Frontier”.
Po dokonaniu transakcji i wzmocnieniu piwem nastąpiła część druga podczas której panowie zagrali m.in „Home On The Hill” z płyty „Soulgrass”, „Slippery Bigs Forever” z ostatniego krążka (z bardzo mocno zaakcentowaną partią skrzypiec Chriastiana Howes`a) Jedna z ostatnich kompozycji była hołdem dla Billa Monroe, twórcy stylu bluegrass, człowieka, który rozsławił stan Kentucky. W sumie był to intesywny, mocny występ. Zapowiadano go wcześniej jako b.duze wydarzenie muzyczne i nie był to tylko slogan reklamowy.
Komentarze
0