Kilkusettysięczne miasto pełne jest ludzi o różnych charakterach. Jedni przez całe swoje życie starają się nikomu nie wyrządzić żadnej krzywdy, inni wręcz przeciwnie. O tych „innych” jest ten artykuł... Przenieśmy się więc o blisko 60 lat wstecz...

Historia pierwsza

Kwiecień, rok 1951. Całe miasto obeszła wiadomość o strzelaninie i zamieszkach. „Władza ludowa” bardzo starała się całą sprawę zatuszować. Partyjniacy chodzili po ulicach Szczecina i nasłuchiwali. I obalali szybko rozmnażające się plotki...

 

Strzały radzieckiego żołnierza

W ładny wiosenny wieczór spora gromadka ludzi spędzała czas w lokalu zwanym „Szczecinianką” (mieścił się on na dzisiejszej ulicy Bohaterów Getta Warszawskiego). Był tam też pewien radziecki sołdat – Daniła Nieczupej. W pewnym momencie ludzie znajdujący się przy lokalu usłyszeli strzały. Czerwonoarmista wychodząc z knajpy zastrzelił niespełna 30 – letniego pracownika budowlanego. Znajdujący się blisko całego zdarzenia ludzie widząc to zabójstwo Polaka zareagowali. Postanowili Nieczupeja schwytać

 

Krwawa gonitwa

Zaczęła się pogoń za uciekającym mordercą. Ten nie miał zamiaru tanio sprzedać swojej skóry. Umykając coraz liczniejszemu tłumowi zaczął strzelać ze swojej broni w ich stronę. Kierował się w stronę dzisiejszej ulicy Obrońców Stalingradu. Po drodze udało mu się trafić parę osób. Część z nich wkrótce zmarła. W końcu został schwytany przez milicjantów, którym prawdopodobnie towarzyszyli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Nie uspokoiło to jednak rozwścieczonego tłumu, chcącego samemu wymierzyć sprawiedliwość mordercy.

 

Nieudany lincz

Milicjanci wraz z radzieckim żołnierzem obawiając się o reakcje ludzi zabarykadowali się więc w budynku centrali odzieżowej przy ulicy Wojciecha. Drzwi zostały dosyć szybko sforsowane. Przed linczem uchroniły zabójcę wysłane na ten teren siły wojskowe. Został on poprowadzony w stronę czekającego już na niego samochodu. W tym momencie tłum ponownie przechwycił Rosjanina. Konwojujący go milicjant został przez manifestantów pobity do nieprzytomności. Morderca został jednak ponownie uratowany i wywieziony do siedziby Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.

 

Tłumienie zamieszek

Po mieście krążyły plotki odnoszące się do miejsca przetrzymywania Nieczupeja. Część oburzonych całą sytuacją szczecinian ruszyła w stronę budynku przy ul. Wojciecha, gdzie spodziewali się go zastać i wymierzyć sprawiedliwość. Inni udali się pod I komisariat MO. W obu miejscach rozegrała się walka pomiędzy demonstrantami, a milicjantami. Z jednej strony w ruch poszły cegły, z drugiej coraz częściej słychać było huk wystrzałów. Dokonano brutalnej pacyfikacji tłumu, aresztując ponad 200 osób.

 

Niewyjaśnione fakty

Wydarzenia kwietniowe stały się dla ówczesnego aparatu władzy nie lada problemem. Rozruchy antyradzieckie godziły przecież w przyjaźń pomiędzy dwoma „bratnimi narodami”. Sprawę starano się maksymalnie zatuszować. Najbardziej aktywni manifestanci zostali skazani i musieli spędzić parę lat w więzieniach. Do dziś nie wiadomo co było powodem morderstwa będącego zaczątkiem rozruchów, ilu ludzi zabił radziecki oficer oraz służby bezpieczeństwa. Zagadkę stanowią także dalsze losy Daniły Nieczupeja...

 

 

Historia druga

Ponad rok później kolejna zbrodnia wstrząsnęła mieszkańcami Szczecina. W mieście huczało aż od plotek i domysłów odnośnie makabrycznego mordu popełnionego na młodej kobiecie...

 

Tajemnicze zniknięcie

Pewnego wrześniowego popołudnia pani Zofia chciała odwiedzić swoją byłą koleżankę z pracy -Irenę. Zdziwiona odkryła, że właścicielki mieszkania nie ma na miejscu. Jej zaskoczenie spotęgowało się, gdy zauważyła, że drzwi do lokalu mieszczącego się na Niebuszewie są otwarte, a w oddali usłyszała zawodzenie kilkumiesięcznego dziecka Ireny. Razem z sąsiadkami nieobecnej zaczęły ją przywoływać licząc na to, że znajduje się gdzieś w pobliżu. Nie przyniosło to żadnego rezultatu. O sprawie poinformowały jej męża - Józefa. Ten zorientowawszy się, że w mieszkaniu brakuje paru rzeczy (pierzyna, koc, zegarek) zgłosił zaginięcie na najbliższym posterunku milicji. Dyżurujący tam funkcjonariusze wysłali na miejsce patrol. Od razu po przybyciu zwrócili uwagę na mieszkanie sąsiada. Próbując dostać się do lokalu, w którym jego właściciel był nieobecny milicjanci wraz z Józefem przez okienko zauważyli parę rzeczy brakujących w mieszkaniu zaginionej.

 

Oględziny

Sytuacja powoli stawała się jasna. Sąsiad został zatrzymany. Funkcjonariusze zdecydowali się wejść do jego kwatery. Prawdopodobnie nie byli oni przygotowani na widok jaki miał ich tam zastać. W pokoju, na kanapie leżały pozbawione głowy zwłoki pani Ireny. A właściwie to co z nich zostało. Kuchnia pełna śladów krwi,w jej rogu stała maszynka do mielenia mięsa, a na talerzach serce i wątroba ludzka. Po całym mieszkaniu walały się puste butelki po wódce, damskie i dziecięce ubrania oraz bielizna.

 

Wyrok

Sekcja zwłok zmarłej wykazała, że morderca musiał mieć wprawę w wykonywaniu takich czynności jak ćwiartowanie ciała. Podczas przesłuchania oskarżony Józef C. przyznał się do winy. Zeznał, iż zbrodnie tą popełnił gdyż chciał z denatką sypiać, a ona nie chciała mu ulec. Uderzył więc sąsiadkę młotkiem w głowę, a następnie zatopił tą część ciała w jeziorku. Zwłoki poćwiartował, gdyż łatwiej miało mu się je wynosić. Za swój czyn Józef C został skazany na wyrok śmierci. Proces miał charakter niejawny. Wyrok śmierci wykonano 3 listopada wieczorem.

 

Seryjny morderca?

Cała sprawa budziła w mieście wielką sensację i zainteresowanie jego mieszkańców. Krążyły pogłoski, że pani Irena nie była jedyną ofiarą skazanego człowieka. Tu i ówdzie mówiono o przynależności Józefa C do SS (podczas oględzin policjanci znaleźli u mordercy niemiecką książkę lekarską, on sam przyznawał się ponoć do znajomości języka naszych zachodnich sąsiadów) orazo wykonywaniu przez niego w przeszłości zawodu rzeźnika. Zabójca miał ponoć mordować małe dzieci, trupy przerabiać w gmachu dawnej Akademii Rolniczej, a potem sprzedawać ich mięso na targu, mieszczącym się obok dworca PKS-u. Wyrabiano z niego między innymi bigos. Szczątki tych biednych, poćwiartowanych dzieci zostały ponoć odkryte podczas spuszczania wody ze stawu przy ul Słowackiego. Było ich kilkadziesiąt. Tak właśnie rozpowszechniła się historia o rzeźniku z Niebuszewa. Do dziś mrozi ona krew w żyłach każdemu słyszącemu tą historię po raz pierwszy. A nawet tym, którzy ją po raz kolejny opowiadają...