Coraz większe zanieczyszczenie spalinami samochodowymi – choć nie tylko – sprawia, że miejskie drzewa żyją coraz krócej. Wielu może sobie pomyśleć: „ale jak to, przecież mijam na ulicy potężne kasztanowce, klony, lipy. One jakoś dały radę osiągnąć takie rozmiary”. „Każde drzewo, które zamiera bądź zostaje wycięte, to żałoba dla miasta. Trudno będzie doprowadzić do tego, aby nowo posadzone okazy rosły na taką skalę i wielkość jak kiedyś” – ostrzega architekt krajobrazu Anna Kubiak.

Kiedyś miejskie drzewa, pomimo obecnego już wtedy zanieczyszczenia powietrza, mogły rosnąć zdrowe i silne. Efekty widzimy na wielu głównych arteriach Szczecina, które zdobią potężne dęby, kasztany, lipy, robinie akacjowe. Natomiast teraz coraz częściej słychać głosy niepokoju o nowe okazy. Dlaczego?

„W szkółkach nie ma betonu, spalin i soli”

– Stare drzewa przez lata oswajały się ze wzrostem zanieczyszczenia. Natomiast te młode mają bardzo małe szanse na przetrwanie. Do miasta przyjeżdżają ze szkółek, gdzie są hodowane w zupełnie innych warunkach – tłumaczy Anna Kubiak, architekt krajobrazu, właścicielka kwiaciarni „Zielona Moda”.

Za chwilę będzie gołoledź, spadnie śnieg, rozpocznie się odśnieżanie oraz zasalanie. – Te duże ilości soli również spowodują, że rośliny nie będą miały jak pobierać wody. Już nie mówiąc o tym, że mamy coraz więcej betonu. Mimo, że opady są duże, to rośliny nie są w stanie podjąć tej wody – dodaje nasza rozmówczyni.

W szkółkach sadzonki nie spotykają się z betonem, zasoleniem, zanieczyszczeniem spalinami samochodowymi. Dlatego tam rosną „jak na drożdżach”, a w mieście często usychają i zamierają. Dodatkowo ich system korzeniowy nie jest przygniatany przez samochody – a to kolejny czynnik, który wpływa na ich krótszą żywotność.

– Często nie chcemy, aby samochód nam się grzał i latem parkujemy go pod koronami drzew. W ten sposób przygniatamy system korzeniowy, przez który przechodzi najwięcej składników odżywczych – tłumaczy nasza rozmówczyni.

Lato i upały prawdziwym sprawdzianem

Anna Kubiak zwraca również uwagę na niewystarczającą opiekę nad sadzonkami w ich pierwszych miesiącach życia w mieście.

– Jeśli sadzimy takie małe drzewo, trzeba je opalikować, aby się nie ruszało. Czasami te paliki są dewastowane przez samych mieszkańców, czasami nie są odpowiednio zrobione. Dodatkowo nie ma odpowiedniej pielęgnacji, podlewania, sprawdzania czy drzewo się przyjęło – wymienia.

Coraz częściej „sprawdzianem przetrwania” dla młodych drzew są także upały. Mieszkańcy wielokrotnie alarmowali o uschniętych okazach, a aktywiści apelowali o dodatkowe podlewanie. Przykładów nie trzeba szukać długo – ulica Szafera, osiedle Kaliny.

Więcej nasadzeń – jak z alei Wojska Polskiego

Szczecinianie martwili się również o platany z al. Wojska Polskiego, które w czerwcu tego roku zaczęły tracić liście. Na szczęście na przełomie lipca i sierpnia wypuściły nowe. W tym przypadku pomogło przede wszystkim dodatkowe podlewanie, ale nie tylko. Nasza ekspertka wskazuje również na ich wielkość.

– Te platany dostały prawdopodobnie szoku temperaturowego. Przyjechały ze szkółki, gdzie panowała inna wilgotność powietrza. W mieście nie mamy rosy, za to duże ilości betonu. Widziałam, że były dodatkowo podlewane i wygląda na to, że większość się przyjęła – ocenia nasza rozmówczyni.

Anna Kubiak podejrzewa, że za trzy, cztery lata platany z alei Wojska Polskiego będą mieć już spore korony, które będą dawać cień i schronienie. Dodatkowo wokół bryły korzeniowej jest jeszcze zieleń. Jest więc szansa, że parkujące tam samochody nie będą stawać na korzeniach.

– Są naprawdę spore i przede wszystkim to bardzo dobre odmiany. Ich skala i wielkość dobrze zostały dopasowane do alei. Na pewno będą dorodnymi okazami, które przewyższą kamienice. Ale ten proces potrwa 15-20 lat, a nie 5 lat – zaznacza. – Warto dodać, że platany to drzewa długowieczne. Lipy i klony mogą dożyć w mieście kilkudziesięciu lat, a platany nawet 100.

Kropla w morzu potrzeb

Zdaniem naszej rozmówczyni warto, aby takich nasadzeń jak platany z al. Wojska Polskiego, było jak najwięcej w mieście. Jednocześnie podaje przykład z ul. Krzywoustego, gdzie kilka lat temu posadzono wąskie, ale wysokie i z szeroką koroną klony.

– One już dają przechodniom cień. To była inwestycja robiona przez moją wykładowczynię Urszulę Grześkowiak. Ona naprawdę bardzo dokładnie przeanalizowała skalę tych drzew. Po to właśnie są architekci, mają patrzeć, jak to drzewo będzie wyglądać za 5, 10, 30 lat.

Niestety, oba przykłady to jednak kropla w morzu potrzeb. Annę Kubiak najbardziej martwi to, że w wielu przypadkach sadzonki drzew są „po prostu za małe”.

– One nigdy nie osiągną 5, 6 metrów wysokości. Część z nich jest dodatkowo szczepiona na pniach. Korona może i będzie szersza, ale to nigdy nie będzie duże drzewo, które da dużą masę biologiczną i naprawdę będzie oczyszczać powietrze. A właśnie takie okazy zastępujemy tymi małymi, które swoje miejsce powinny mieć w ogródkach przydomowych, a nie przy alejach i ulicach. Tak jest m.in. przy ulicy Emilii Plater, gdzie klony są szczepione na pniu – tłumaczy nasza rozmówczyni.

Klony szczepione na pniu można znaleźć również przy ul. Mieszka I, w pobliżu przystanku autobusowego oraz przy ulicy Śląskiej.

Mieszkańcy też muszą wziąć odpowiedzialność za otoczenie

Za dobór nowych drzew odpowiedzialni są głównie architekci i magistrat. Pomimo tego, Anna Kubiak uważa, że odpowiedzialność za zieleń w mieście powinni wziąć również sami mieszkańcy.

– Ten brak utożsamiania się z otoczeniem widać na przykładzie ulicy Małkowskiego, gdzie wprowadzono donice. Wcześniej były tawuły i krzewinki. Nie wiem, co się z nimi stało, czy ktoś je wyrwał, czy po prostu zniszczył. Jeżeli nawet te krzewy uschły, to dlaczego żaden z mieszkańców ich nie uzupełnił? – zastanawia się architektka krajobrazu, po czym dodaje:

– Kiedyś bardzo często jeździłam na wakacje do Szwecji. Tam każdy mieszkaniec bloku ma swoją część przed domem, o którą musi po prostu dbać. Tam nie ma wypalonych trawników, ponieważ mieszkańcy na bieżąco je uzupełniają. Po prostu utożsamili się z tymi miejscami. U nas jest odwrotnie, kiedy coś zostanie posadzone, to ma sobie radzić samo.

„Podejmijmy odpowiedzialność za nasze otoczenie”

Co możemy w takim razie zrobić, aby jednak żywotność nowych nasadzeń zbliżyć do tych przedwojennych, pomimo coraz większego zanieczyszczenia środowiska?

– Musimy myśleć do przodu. Kiedy jedno drzewo zamarło albo zostało wycięte, to nie możemy w jego miejscu posadzić jednej sztuki, tylko sześć nowych. Jeśli sadzimy drzewa przy drogach, to róbmy to warstwami. W pierwszej części od strony ulic, połowa młodych drzew umiera. Mam wrażenie, że nie do końca wszyscy są świadomi tego, że niedługo trzeba będzie je wymienić, ponieważ połowa z nich się nie przyjmie – ostrzega Anna Kubiak.

Piłka jest również po stronie mieszkańców.

– Jeżeli widzimy, że w tych gazonach wymarł krzew, to uzupełnijmy, zasadźmy nowy. Jeżeli widzimy, że jakaś roślina usycha, weźmy butelkę z wodą i ją podlejmy. Podejmijmy odpowiedzialność za nasze otoczenie. Może warto też wrócić do tych drzew, które jednak naturalnie tutaj występowały i sadzili je jeszcze Niemcy. Kiedyś przecież tutaj się mieściły, rosły. Nie zamieniajmy ich na te małe drzewka, które swoje miejsce powinny mieć w ogródkach przydomowych – proponuje miłośniczka zieleni.