W Teatrze Polskim rozpętało się piekło... Sztuka „Curikow” Maksyma Kuroczkina (wyreżyserowana przez Ireneusza Janiszewskiego), rozgrywa się m.in. właśnie w tym miejscu, a jest to najnowsza premiera tej instytucji.

Aleksiej Curikow (w tej roli Sławomir Kołakowski)  to dość apodyktyczny biznesmen, który swą żonę Żenię (Katarzyna Sadowska) traktuje dość wyniośle. „Rozmowa jest wtedy gdy ja mówię, a ty słuchasz w milczeniu” to jego stwierdzenie,  jasno określające podział ról. Kiedy niespodziewanie odwiedza ich Sasza Pampucha (Piotr Bumaj), który jest  kolegą  z wojska głównego bohatera, pozorny spokój tego związku zostaje zburzony. Curikow darzy szczególną troską swego przyjaciela, daje mu pracę szofera i zabiera ze sobą wszędzie.  Żenia korzystając z danego jej przyzwolenia  „wynajmuje” więc sobie kochanka  (Filip Cembala). Aleksiej tymczasem zaczyna zabawiać się ze swoją sekretarką  i zdawałoby się, że jest zadowolony z takiego układu wydarzeń., ale coś jednak go trapi... Sasza przyjechał do niego nieprzypadkowo. Odwiedził Aleksieja ,nie mając pieniędzy na hotel, ale tak naprawdę przyniósł mu zaproszenie do piekła !

„Curikow” jest dobrze skonstruowanym dramatem, w którym autor, ukazuje nam egzystencjalne dylematy od wieków drążące duszę człowieka. Kuroczkin  stara się jednak umieścić te rozważania w jak najbardziej współczesnym kontekście. Jego bohaterowie nie stykają się więc z mitycznym piekłem, w którym rogate diabły smażą swe ofiary w kotłach ze smołą. To czerwony, industrialny krajobraz, a rolę przewodnika po tym świecie odgrywa Jacek Piotrowski, ubrany w elegancki  garnitur i... spóźniający się na umówione spotkanie. Curikowowi i towarzyszącym mu osobom, Hades wydaje się zwyczajny i po prostu niestraszny. Najbardziej uciążliwy jest człowiek na wózku, który opowiada o swoich cierpieniach w życiu doczesnym, który nieustannie domaga się współczucia...  Tak naprawdę piekielny jest bowiem świat „naziemny”, w którym czyjaś żona przechodzi z rąk do rąk, uczucia są zagłuszone przez doraźne korzyści, a zabawa przy dudniących dźwiękach TaTu i przerażającej wersji „Kalinki”  to kulturalny priorytet. Czy ktoś kto takie zasady uważa za właściwe, ma szanse na to by spotkać Boga ? 

Mam  wrażenie, że reżyser nie wykorzystał wszystkich atutów dramatu Kuroczkina. Walorami przedstawienia są na pewno:  interesująca scenografia oraz dobre kreacje aktorskie (poza wymienionymi także te stworzone przez Jacka Polaczka i Mirosława Kupca). Niektóre sceny wydają się jednak trochę efekciarskie (szczególnie taniec skąpo odzianego  Saszy)  i bliżej im do błahej  farsy niż spektaklu, który mógłby dać widzowi „do myślenia”.  Obawiam się, że publiczność zapamiętała przede wszystkim sceniczne „ekscesy”, porzucając możliwość dialogu na ważny temat.