MC marv – ulubieniec tłumów, który 7 lat temu rozpoczął swoją przygodę z muzyką, a od 3 lat jest obecny na polskiej scenie drum’n’bass. Do tej pory krzyczał u boku min. Panacea (Position Chrom, Outbreak) Dissident (Gamma Ray) Leon Switch (Defcom) Hidden (Killing Sheep, Ruff-tek, Outbreak, Soothsayer), EYE D (Ruff-tek, Outside Agency), Crisis Loan (Benefit Beats), Vicious Circle & Nocturnal (Renegade Hardware), dj Spice (Back2basics), CODEX (Codex Recordings) DYNAMIKE (Science4Soul), L PLUS (DSCI4) oraz wieloma innymi.
Kamila Bihun: Czy istnieje powiązanie między Tobą a Marv’em z „Sin City”?
Marv: Kompletnie nie… Może tylko w kwestii blizn.
Marv to skrót od nazwy pewnych pigułek antykoncepcyjnych. Tak nazywała się też kapela hardcore w której grałem na gitarze i śpiewałem jakieś 4, czy 5 lat temu. Z tego miejsca pozdrawiam Panią, która była inicjatorką tegoż projektu.
A wracając do Marva z „Sin City” … Bardzo lubię filmy z Mickey Rourke, który wcielił się w tą postać.

K.B: Czy miewasz czasami problemy z gardłem po występach?
Marv: Nie, ponieważ zawsze stosuję dużo środków dezynfekujących w trakcie, przed i po…oczywiście na gardło. Wódka, domestos, cokolwiek… ;)

K.B: A który występ wspominasz najlepiej?
Marv: Gramy bardzo dużo i ciężko jest powiedzieć, który występ był najlepszy.
Zresztą nie mi to oceniać…Natomiast bardzo lubię „grać” na Śląsku. Tam jest naprawdę zajebista publiczność, zresztą w Warszawie też jest bardzo fajnie.

K.B: Jest tam inna publika niż w Sz-nie?
Marv: Tak, tak, w każdym mieście jest inna publiczność. Zupełnie inaczej reagują na różne kawałki, na MC itp. Jednak dokądkolwiek jadę, staram się zawsze z całych sił. Nie ważne czy na parkiecie jest 5 osób, 100, czy 500…

K.B: Czy kształciłeś się w kierunku muzycznym?
Marv: Nie, jeśli chodzi o muzykę, jestem kompletnym samoukiem. Sam nauczyłem się grać na perkusji i gitarze. Nie powiem, że śpiewam, raczej melodeklamuję.
Nie mam żadnego wykształcenia muzycznego, choć parę razy myślałem o tym, żeby zapisać się na lekcje śpiewu… chyba jestem na to zbyt leniwy ;)

K.B: U kogo boku chciałbyś występować?
Marv: Jenny Jameson, ;) A biorąc pod uwagę zespoły to Sonic Youth albo Joy Division.

K.B.: Czy da się wyżyć z Twojej pensji w tym zawodzie?
Marv: Nie... Oczywiście, że się nie da. Nikt Polsce nie da rady wyżyć z drum n bass’u… Generalnie nie tak fajnie byłoby utrzymywać się z grania, ze śpiewania. Wiem po sobie, że kiedy gramy kilka weekendów z rzędu, zaczyna to być nużące. Impreza w piątek, impreza w sobotę…to męczy więc w sumie cieszę się, że nie jest to moje źródło utrzymania ;)

K.B: Kto może być Twoim rywalem?
Marv: Nie postrzegam tego w takich kategoriach. Muzyka to nie zawody sportowe.
Jeśli dobrze się czujesz z tym, co robisz i ludzie to akceptują, podoba im się, to zajebiście. Jak się nie podoba – trudno ;) Patrząc na MC’s polskiej sceny dnb to liczy się tylko Sqbass – po prostu zawodowiec.

K.B: Krzyczałeś u boku Ele-D, jak wspominasz tą pracę?
Marv: Eye-D jest bardzo sympatyczny. Było bardzo miło, tak samo jak i z Hidden’em. Zuch chłopaki.

K.B: Łączysz pracę z przyjemnością?
Marv: Jakby nie sprawiało mi to przyjemności to bym tego nie robił. Poza tym nie traktuję tego jako pracy. Robię imprezy od ponad 2 lat, każdą praktycznie po kosztach i nie zarabiam na tym. Chcę, aby ludzie dobrze się bawili – ci, którzy mnie lubią i ci, którzy mnie nie lubią. Mam też w tym taki interes, że mogę mieć później darmowe wejściówki tu i tam ;)

K.B: Czy przygotowujesz sobie wcześniej tematy, które poruszasz w trakcie występu?
Marv: Tak, jeśli chodzi o teksty, które śpiewam to przygotowuję je wcześniej. Najpierw jest jakiś delikatny freestyle w głowie, potem jest przerzucanie na kartkę, następnie praca nad frazami, rytmem, składaniem słowa. Staram się unikać freestyle’u w czasie występu, bo to są imprezy drumm&bass’owe, a nie hip-hopowe. Na drumach liczy się muzyka, a MC jest tylko dodatkiem, który powinien odzywać się we właściwym momencie. Podkręcić jakiś numer lub przełamać ciszę, a nie żeby trajkotać przez cały czas. Trajkoczącym MC mówię zdecydowane nie ;)

K.B: W jakich klubach wolisz występować? W małych czy dużych?
Marv: Najważniejszy jest przekaz, jaki ludzie dają tobie z parkietu. Jeśli się bawią i są uśmiechnięci to może to być nawet klub na 3 osoby.

K.B: Rozumiem, że publiczność dodaje Ci sił?
Marv: Na pewno rodzi się jakaś chemia między mną a ludźmi na parkiecie, która sprawia, że chce się dać z siebie maximum.

K.B: A jakie jest największe życiowe marzenie Marv’a?
Marv: O Jenny Jameson już było…? ;)
Chciałbym, by moi najbliżsi mogli zawsze na mnie polegać i mi ufać.

K.B: I tego serdecznie Ci życzę. Dziękuję za rozmowę.