Happysad aktualnie znajduje się w jesienno-zimowej trasie koncertowej promującej nową płytę. Chłopaki z zespołu musieli mocno odpocząć podczas wakacji, bo 14 listopada zagrali koncert w Słowianinie trwający aż 2,5 h (sic!). Najwierniejszym fanom nie zabrakło jednak kondycji. Ba, dawali radę również ich rodzice, bo przekrój wiekowy na koncercie kształtował się na oko pomiedzy 9 a 69. Jak widać, smutno-wesołe dźwięki łączą pokolenia.
Ograniczeniem nie jest wiek do wejścia, ale do kupna alkoholu
Pięciu dziarskich chłopaków z Happysad w tym roku zawitało do nas już po raz drugi. Poprzednio z supportem Muchy i promując zupełnie inny materiał muzyczny. Tym razem gościem zespołu był Mjut, a piosenki grane na koncercie pochodziły głównie ze świeżutkiej płyty „Mów mi dobrze”, którą promuje singiel o tym samym tytule.
Na koncertach Happysadu nie obowiązują ograniczenia wiekowe, wskazanym jest jednak przybycie pod opieką dorosłego w przypadku, gdy ma się mniej niż 14 lat. Z nakazu tego skwapliwie skorzystało przynajmniej paru rodziców, którzy bawili się równie dobrze, co ich spocone pociechy w tłumie. To jest swego rodzaju fenomen muzyczny, że pomimo iż w Słowianinie nie grano disco-polo, teksty do utworów znali zarówno młodzi jak i starzy. Świadczy to o świetnej recepcji muzyki Happysadu, która dociera do ludzi bez względu na wiek, płeć czy wykształcenie.
Po prostu Mjut i orzeszki
Zanim jednak Kuba Kawalec z kolegami na 2,5 godziny zawładnął klubem Słowianin, publiczność rozgrzewał Mjut. Ten młody zespół (grupa Mjut powstała we wrześniu 2004 r. w Działdowie) zasługuje na chwilę uwagi. Supportowali m. in. Comę, Hey i już wcześniej Happysad, co wystawia im dobre świadectwo, skoro chłopaki z Happysadu również w trakcie tej trasy koncertowej zaproponowali im współpracę. Muzykę zespołu Mjut ( lepiej zostawić nazwę w spokoju i nie odmieniać jej przez przypadki, bo wychodzą z tego dziwne rzeczy ;) można określić jako Happysadowa „naiwność” postrzegania świata na poziomie tekstów, a muzycznie i wokalnie trącenie Myslovitzem. Nikt jednak nie lubi być do kogoś porównywany, zostańmy więc przy tym, że Mjut jest jedyny i niepowtarzalny, sprawdzając się bardzo dobrze w roli supportu. Jeśli chłopaki będą nadal ciężko pracować, to niedługo oni mają szansę zostać gwiazdą wieczoru.
2,5 h grania, blisko 30 piosenek na żywo!
Od ciężkiej pracy nie ucieka Happysad. Od początku zawładnęli sceną wypełnioną kilkoma setkami nastolatków, w każdej chwili gotowymi śpiewać zwrotki za zespół. Zaśpiewano blisko 30 piosenek (i znów czapki z głów!), oczywiście najczęściej grając te z nowej płyty pt. „Mów mi dobrze”. Poleciały więc w stronę tłumu, oprócz najnowszego singla, również Made in China, Pani K, Pętla, świetnie brzmiąca na żywo Taką wodą być, W piwnicy u dziadka, Lęki i fobie. Nagrania studyjne właściwie nie różnią się od wykonania na żywo, niepowtarzalny i charakterystyczny głos pierwszego wokalisty jest identyczny w odbiorze w warunkach klubowych. Zaraz po piosenkach z najnowszej płyty równie chętnie Happysad powracał do utworów z ich debiutanckiego krążka „Wszystko jedno” i trzeciej płyty „Nieprzygoda”, którą osobiście bardzo lubię i z prawdziwą przyjemnością słuchałam wykonania na żywo utworów Damy radę, Jałowiec, Tak się boję czy Milowy las. Nie zabrakło piosenek z mocnego debiutu grupy, o którym mówi się, że każda następna płyta nie była już tak dobra jak ta pierwsza. Fani zgromadzeni w Słowianinie mogli usłyszeć więc Partyzant K, Noc jak każda inna, Ja do Ciebie czy Jeszcze, jeszcze. Nie zabrakło również nieśmiertelnej Łydki z drugiej płyty, o którą młodzież domagała się przez pół koncertu.
Zrobieni w trąbkę
Dobrze, że muzyka grupy Happysad potrafi obronić się sama i żyć niejako poza zespołem, ponieważ muzycy dosyć oszczędnie wchodzą w kontakt z publicznością. Brakowało częstszego, bezpośredniego zwracania się do przybyłych fanów, a tych naprawdę nie jest trudno uszczęśliwić- na samo padające ze sceny hasło „Szczecin!” tłum dosłownie wariował z radości. Wielki plus za sołowkę na trąbce Daniela Pomorskiego, używanie tego instrumenty w kontekście muzyki Happysad to naprawdę strzał w dziesiątkę.
Czy 2,5 h to dużo czy mało? Co to znaczy dla prawdziwego fana, który najchętniej wysłuchałby na żywo materiału ze wszystkich płyt. Osobiście mam wrażenie, że mimo wszystko muzykę Happysadu należy sobie od czasu do czasu rozsądnie dawkować. Po przekroczeniu radości ze słuchania dźwięków dopada słuchacza bowiem... bliżej nieokreślony smutek. Jak nazwa zespołu jednak wskazuje, mieści się to w jakiejś bliżej nieokreślonej, ale przewidywanej normie.
Komentarze
0