"Życie to sen" w Teatrze Współczesnym, to spektakl intelektualnie wymagający, ale także atrakcyjny wizualnie. Barokowy dramat Calderona De La Barci w reżyserii Wojtka Klemma stał się bardzo dosadną wypowiedzią na temat Polski i naszych o niej wyobrażeniach.

Sen szaleńca

„Życie to sen szaleńca” to najbardziej znane stwierdzenie zwarte w tej sztuce. Wypowiada je książę Segismundo (w tej roli Adam Kuzycz-Berezowski), uwięziony przez swego ojca  , w wieży. Król Polski, Basilio wyczytał bowiem w gwiazdach, że jego syn dorosnąwszy  stanie się człowiekiem okrutnym i bezwzględnym. Żyjąc w odosobnieniu i rozmawiając tylko z  dzikim lub martwym otoczeniem, młody następca tronu  traci zdolność rozróżniania, co jest prawdą, a co fałszem, jawą i snem. Kiedy zatem uzyskuje szansę powrotu na królewski dwór i przerwanie  koszmaru,  w którym tkwi, skutki tej dezintegracji są  trudne do opanowania...

Kobiety na marginesie    

Niemniej intensywne przeżycia są przypisane Rosaurze, która właśnie przybywa do Polski i w męskim  przebraniu stara się  wywrzeć zemstę za odebraną jej miłość. Oprócz politycznych i społecznych podtekstów „Życia...” wyeksponowanych w tym przedstawieniu, tematem niemalże równorzędnym reżyser uczynił konflikt płci i  dyskryminację kobiet, spychanych na mentalny margines. Rosaurze (bardzo dobra Barbara Biel), towarzyszy Clarin (w tej roli Wojciech Sandach) w szpilkach i sukni, a szczególnie znamienna jest scena, w której obie wraz z księżniczką Estrellą (Małgorzata Klara) niczym w andrzejkowej wróżbie, przesuwają pantofle, wypowiadając przy tym męskie imiona na przemian z werbalnymi obrazami niszczonych fizycznie  kobiet.

Wpływ na percepcję

W inscenizacjach Klemma   z reguły bardzo istotnymi środkami wyrazu są takie elementy jak rytm i muzyczność. Mam wrażenie, że w „Życiu...” jeszcze chyba zwiększył ich rolę w przekazywaniu emocji i wywieraniu wpływu na percepcję widza.  Ruch sceniczny jest w dużym stopniu oparty na układach tanecznych, a gra jest bardzo kontaktowa, cielesna.  Aktorzy śpiewają, bawią się i przebierają w karnwałowe stroje, a Arkadiusz Buszko ekspresyjnie kreujący rolę moskiewskiego księcia Astolpho, melodyjnie dialoguje używając fraz z języka rosyjskiego.

Nasze cytaty

Tekst Calderona, przetłumaczony przez Martę Eloy Cichocką, wzbogacony został w liczne, bardzo nasze, cytaty. Aktorzy nucą  „Wszystkie rybki śpią...” i „Sto lat...” oraz odwołują się do „Katechizmu polskiego dziecka” Bełzy. Rewolucjonista (Michał Lewandowski) aplikuje nam natomiast m.in. fragmenty manifestu przywódców powstania styczniowego. Zatem, choć nie brak w spektaklu akcentów komicznych, to generalnie przekaz w nim zwarty jest gorzki i groteskowo nieprzyjemny. Taki  efekt wzmacniają  czarne i białe kominiarki na twarzach oraz bolesne, repetytywne odtwarzanie niektórych kwestii, sprawiając że pozornie łagodny dla jego bohaterów finał  tego dwugodzinnego snu, nie skłania do optymistycznych przemyśleń.

Mocny skład

Warto jeszcze podkreślić, że Klemm, pracujący w Szczecinie już po raz drugi (poprzednio reżyserował „Judytę”), znakomicie wybrał obsadę tej nowej inscenizacji. Nie ma w tym składzie żadnych słabszych ogniw, a oprócz wymienionych już wyżej aktorów nie można pominąć oszczędnego w gestach, ale bardzo precyzyjnego Jacka Piątkowskiego (jako Basilio) i potrafiącego bezbłędnie przechodzić od euforii do rozpaczy,  Roberta Gondka (Clotaldo).