O tym się raczej nie mówi. Spektakl „moja mama leczy się u doktora oetkera” w Teatrze Współczesnym, to niejako przełamanie „zmowy” milczenia. Reżyser, Wojtek Klemm podejmuje temat często wstydliwie ukrywanej i przez to tym groźniejszej, depresji.

Początek jest najbliższy komedii, bo bohaterowie komentują wtedy ślady przeszłości (ten nasz społeczny balast) ze Szczecinem w tle. Ilustrująca całośc muzyka, skomponowana przez Albrechta Zieperta, zdecydowanie nie nastraja jednak widza radośnie. Spektakl (zrealizowany na podstawie tekstu Sebastiana Majewskiego) jest złożony z powiązanych ze sobą scen, nie tworzących jednak spójnej opowieści. Taki charakter wypowiedzi, uwypukla emocjonalny ładunek przekazu, a rwany, nerwowy rytm odzwierciedla nawroty choroby, chwile wyciszenia i niebezpiecznego wzmożenia.

Centralną sekwencją spektaklu są „rozpaczliwie radosne” urodziny. Scena tonie w balonikach, pracownicy wynajętej agencji starają się stworzyć przyjemną atmosferę, szansonistka czaruje modnymi przebojami, ale niepokój rośnie i w końcu eksploduje... Dom, w którym ucztuje rodzina rozpada się dosłownie i w przenośni.

„Moja choroba jest moja!” krzyczy Robert Gondek w dalszej części spektaklu. Ta inscenizacja, nie dotyka bowiem tylko kwestii postrzegania depresji przez najbliższe „normalne” otoczenie chorego, ale też trudności w pomaganiu osobom, które cierpią na nią, Bohater spektaklu bardzo stanowczo broni się przed tym by ktokolwiek ingerował w jego prywatność...

Na scenie widzimy również: Marię Dąbrowską, Barbarę Lewandowską, Arkadiusza Buszkę, Michała Lewandowskiego, Jacka Piątkowskiego i Wojciecha Sandacha. Bardzo złożony ruch sceniczny to dzieło izraelskiej tancerki Efrat Stempler i niewątpliwie jest jednym z głównych atutów tego, tak ważnego i mocnego przedstawienia, które premierowo zobaczyliśmy 28 maja.