W mistrzowski sposób łączą muzykę pop z folkiem, dźwięki gitary basowej ze skrzypcami, instrumenty nowoczesne z tymi tradycyjnymi. Zakopower spodoba się i tym młodszym jak i tym starszym.

W hali, a jednak w Operze

Czwartkowy koncert (1.12) grupy Zakopower odbył się całkiem planowo (dziesięcio minutowe opóźnienie to nic). Odnosi się wrażenie, że to zespół, który łączy pokolenia. Na sali Opery zagościły przedszkolaki, licealiści, studenci, ludzie pracujący i ci, którzy od kilku lat są na emeryturze. Różnice wiekowe nie były przeszkodą w dobrej zabawie, wręcz przeciwnie – spowodowały, że zniknęły bariery swego rodzaju zawstydzenia, dzięki czemu pod sceną fani skakali, tańczyli oraz śpiewali.

 

Słowo dla Szczecina

„Mamy nadzieję, że radośnie spędzicie ten czas, my chcemy tak go spędzić” - powiedział lider zespołu, Sebastian Karpiel – Bułecka, po jednym z pierwszych utworów. Widownia zaczęła klaskać i wiwatować. „No to widzę, że jest nas dwoje”, skomentował ze śmiechem reakcję Szczecinian.

Z początku trochę niemrawa i sztywna atmosfera – może wynikała ona z tego, że każdy siedział...? - przerodziła się w niesamowicie przyjacielską i dodającą energię. Nikt nie patrzył na sąsiada/sąsiadkę, gdy artyści powiedzieli, że zagrają teraz utwór do zabawy i proszą wszystkich o powstanie. I tak jak ludzie wstali, to już nie usiedli.

 

Wirtuozi

I skrzypiec, i kobzy, i gitar, i perkusji. Dwugodzinny koncert był ucztą nie tylko dla oczu (świetne oświetlenie, motywy przewijające się na telebimie umieszczonym w tle), ale przede wszystkim dla uszu i ducha. Niesamowite połączenie dźwięków, charakterystycznych instrumentów dla danego gatunku muzyki było niczym uroczysty bankiet po najlepszej premierze w najlepszym teatrze. Wielbiciele tradycyjnych tonów i ci, którzy wolą ostrzejsze brzmienie z pewnością znaleźli w koncercie coś dla siebie.

 

Pójdę boso...”

… a tłum za nim. Nie ma co ukrywać, że największym entuzjazmem cieszył się utwór „Boso”, do którego wszyscy nucili pod nosem. Pod sceną można było dostrzec transparent z wyklejonym sercem, a na scenie... misia – podarunek od jednej z fanek. Białego, przewiązanego kokardką. Dostał on honorowe miejsce na scenie i towarzyszył muzykom do samego końca.

 

Koncert z wyższej półki

A dlaczego? Bo były elementy typowe dla koncertów popowych, jak i dla koncertów z natury poważniejszych. Ogromny pisk i radość wśród zgromadzonych (szczególnie dziewczyn) wzbudziło... oblewanie wodą. No cóż, nie zawsze jest się skropionym wodą pochodzącą z butelki, która sekundę wcześniej dotyka ust Karpiela – Bułecki.

 

Żywiołowe podejście

Widać było, że członkowie zespołu chcą nawiązać bliższy kontakt z publicznością, by po koncercie być bardziej zżytym niż przed nim, by to spotkanie przyniosło efekty. Ekspresywne granie wymagało specjalnego przygotowania od muzyków: nieustannego kontrolowania sprzętu. Podczas występu przez scenę kilkakrotnie przemykał techniczny zespołu, który doczepiał wypadające kabelki, dawał nowe struny do instrumentów. Oczywiste było, że i smyczek lidera wymagał gruntowej naprawy, ale kto by się tym przejmował, skoro dalej grał...?

 

To co gramy na bis?

Obecni chcieli „Boso”, dostali „Dziewczynę o perłowych włosach” oraz „W dzikie wino zaplątani”. Mimo tego, że nie zgadzało się to z ich preferencjami, widzowie byli zadowoleni. Niezwykle energiczne utwory wywołały falę tańców i wspólnych śpiewów.

 

To z pewnością był udany czwartkowy wieczór. I mimo tego, że to nie był dzień weekendowy, to frekwencja dopisała. Nie było żadnego wolnego miejsca na sali. Słowem – w Szczecinie się dzieje i coraz więcej mieszkańców z tego korzysta.