Teoretycznie wszystko było jak być powinno. Support, który rozgrzał przybyłych. Prawie dwugodzinny występ gwiazdy wieczoru, czyli zespołu Strachy na Lachy, bisy, ale mimo wszystko publiczność wyszła po koncercie niezadowolona. Co takiego stało się wczorajszego wieczora (23.10)w klubie Słowianin, że po gigu usłyszeć można było niekoniecznie miłe dla uszu komentarze? O tym dalej.

Jako suport zagrała kapela living onVenus. Ich muzyka przypadła do gustu części publiczności, która bawiła się przednio. Większości jednak twórczość zespołu nie uwiodła. Wydawało się, że ludzie stoją przy barierkach tylko dlatego, żeby mieć dobre miejsce gdy lov zejdą ze sceny, a pojawią się na niej Strachy. Około 30 minutowy występ zakończył się na całe szczęście bez bisów. Obawiam się, że część publiczności nie zniosłaby dłużej wysłuchiwania tego co prezentował zespół.

Powitani przez Strachy

Nadszedł czas na rozstawienie sprzętu. Jeszcze zanim zespół pojawił się na scenie, wszyscy znajdujący się z przodu poznali set listę, na której znajdowało się 20 piosenek. Jak pokazał czas set lista bywa zmienną. W końcu koncert jest na żywo, a publiczność także ma swoje oczekiwania, które zespół może spełnić. Występ zaczął się dość przewidywalnie - powitały nas „Strachy na Lachy”. Następnie zabrzmiała „Wojna”, krótko zapowiedziana „dodekafonia”.  „Nieuchwytni buziakowcy” wywołali prawdziwy szał pod sceną, skakanie, klaskanie i wykrzykiwanie teksu piosenki razem z Grabażem. Od tego momentu doskonała zabawa trwała nieprzerwanie. Na pewno w tym momencie trzeba pochwalić ochronę za stanięcie na wysokości zadania i dbanie o to by nikomu z ludzi niesionych na rękach nic się nie stało. Panowie musieli się wczoraj nieźle namęczyć.

Następnie usłyszeliśmy kolejno „Twoje oczy lubią mnie”, i jak określił to sam Grabaż „piosenki anatomiczne”, czyli „Zaczarowany dzwon” i „Dziewczynę o chłopięcych sutkach”.  Później było już tylko lepiej „Ostatki – nie widzisz stawki”, „Idzie na burzę, idzie na deszcz”, głośno przyjęte „Moralne salto”, „Siekiera”, doskonale wszystkim znany utwór „Czarny chleb, czarna kawa”, „Chory na wszytsko”, „Ten wiatrak, ta łąka”, żywe „Żyję w kraju” a na zakończenie w zasadzie wykrzyczana tylko przez publiczność „Raissa”. Grabaż nie musiał męczyć się śpiewając, bo publiczność doskonale dawała sobie radę.

 Po „Raissie” zespół zszedł ze sceny. Bisy były oczywistością. Na set liście było aż 5 utworów, które zespół miał zaprezentować. Jednak nasza publiczność domagała się „Piły tango”, która w ogóle nie znalazła się w spisie utworów. Zespół wyszedł, zagrał, publika szalała, czekała na więcej… Po czym Grabaż machnął ręką, zszedł ze sceny i już na nią nie powrócił. Wydawało się, że takie zachowanie zdziwiło nawet członków zespołu, którzy chcieli grać dalej. Gwiazdorzenie gwiazdorzeniem, ale to był wyraz braku szacunku dla publiczności. Większość osób, które widziały ten incydent, mimo dobrej zabawy przez cały koncert, komentowało tylko to wydarzenie. Miejmy nadzieję, że więcej się ono nie powtórzy.