W naszym kraju możemy poszczycić się zespołami na naprawdę światowym poziomie. Jednym z nich jest wrocławskie Mikromusic, które odwiedziło nasze miasto dając świetny, nastrojowy występ. Supportował ich młody, szczeciński zespół Podkultura.

Koncert który odbył się 11 kwietnia we Free Blues Clubie cieszył się sporą popularnością. Mimo okropnie deszczowej i nienastrającej do wychodzenia z domu pogody, klub był wypełniony po same brzegi, a co jakiś czas dochodzili nowi członkowie audytorium. Spektrum wiekowe było naprawdę spore. Ze względu na spokojną muzykę jaką wykonywali muzycy na swoich występach, odbiór był raczej „siedzący”. W takim tłumie łatwo można było trafić na kogoś znajomego i spokojnie przeczekać niewielką obsuwę. Parę minut po 21 zaczęła grać szczecińska Podkultura.

 

Energiczne piosenki

 

Jest to naprawdę bardzo obiecujący skład. Wokalistką tego zespołu jest młoda, ale już dość dobrze na scenie szczecińskiej kojarzona, Julia Kępisty. Wspierają ją świetni muzycy, którzy też za sobą niejeden projekt mają. Razem prezentują bardzo inteligenty i smacznie podany pop z dużymi wpływami estetyki jazzowej. To połączenie od zawsze jest dość chodne, więc ciężko napisać coś nowego i oryginalnego, i nie popaść w sztampę. Ekipie z Podkultury udaje się to całkiem nieźle – rzucały się w ucho błyskotliwe teksty Julii, bardzo smacznie podane i rozłożone solówki gitarowe Michała Klimczaka oraz partie klawiszy Radka Ułogi i trzymająca wszystko spójnie sekcja rytmiczna Kornela Korzeniewicza i Piotra Poprawskiego. Wszystko było zagrane bardzo świeżo i energicznie. Klawiszowiec i gitarzysta brzmieli razem bardzo świetnie – słychać, że nie jedno o harmonii wiedzą i tworzą razem naprawdę pomysłowe i ładne akordy. Jedyny zarzut w sumie leci w stronę nagłośnienia, po trzecim numerze dopiero wszystko było klarownie słychać. No cóż, ale właśnie tak to często jest z supportami. Mimo tego zespół zagrał tak dobry koncert, że nawet dostali publiczne podziękowania za swoją grę od gwiazdy wieczoru – bardzo miła nobilitacja. Publiczność również gorąco gratulowała muzykom po występie, co mam nadzieję da im dobrego kopa do dalszego, aktywnego działania.

 

Trans, perfekcja i trochę szaleństwa

 

Właśnie, przejdźmy do gwiazdy wieczoru. Mogę spokojnie powiedzieć, że koncert Mikromusic to był najlepiej brzmiący występ we Free Blues Clubie na jakim byłem. Zespół przyjechał z własnym realizatorem, więc mogli bez większego problemu dopasować akustykę klubu do swoich potrzeb. A wyssali z możliwości sali co się da, wszystko „gadało” zawodowo i bardzo klarownie. Emocjonalny wokal Natalii Grosiak przeplatał się z ambientową trąbką Adama Lepki oraz przestrzennym brzmieniem gitary Dawida Korbaczyńskiego. W tym wszystkim było bardzo dużo poezji - wszystko brzmiało bardzo czule i delikatnie, lekko trip hopowo, lekko jazzowo. W pierwszych, bardziej spokojnych utworach było bardzo dużo transowych repetycji, co (ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu) skojarzyło mi się dodatkowo z islandzkim post-rockiem a'la Sigur Rós czy Mum. Publiczność bardzo dobrze przyjęła koncert, każdy gdzieś tam tupał nogą, a w co bardziej śpiewali razem z wokalistką (refren do „Niemiłości 2”, albo „W dupie to mam”, poleciał naprawdę niezliczoną ilość razy, ku uciesze publiczności). Wokalistka ma świetny kontakt z publicznością, jeśli nie czarowała słuchaczy swoim śpiewem, oszczędnie korzystała z głosu podczas zapowiedzi utworów emitując z siebie bardzo kobiecą i charakterystyczną chrypkę. Koncert trwał około półtorej do dwóch godzin, ale klimat dźwięków jakie zostały zagrane we Free Bluesie zupełnie zakrzywił czasoprzestrzeń, przez co nie można było odczuć tego upływającego czasu. Audytorium bardzo żywo wołali o bisy, podczas których poleciały największe przeboje zespołu (m.in. „Takiego chłopaka”).

 

 

Było to naprawdę spójne wydarzenie. Oba zespoły łączyło zamiłowania do kombinowania z ładnymi harmoniami oraz dokładnym podejściem do brzmienia jako całości. Mikromusic w tym wszystkim zaprezentowało naprawdę światowy poziom, który świetnie sprawdza się właśnie w takich małych, ciasnych koncertach klubowych. Dzięki tej muzyce nawet ten ścisk nie był specjalnie odczuwalny. A poza tym paradoksalnie pogoda dopisała – to była świetna muzyka na deszczową pogodę. 

Autor: Michał Pasternacki