9 listopada, za sprawą zespołu Black Dogs, Free Blues Club wypełnił się mocnym rockiem zabarwionym prawdziwym bluesem. &#8222;<I>Czarnego bluesa gramy jak wściekłe białasy i dobrze nam z tym.</i>&#8221; &#8211; mówi zespół o swoim graniu, które trudno zaszufladkować.
Sala FBC nie pękała w szwach, co nie znaczy oczywiście, że świeciła pustkami. Sympatycy zespołu i klubu zajęli większość stolików usytuowanych przed sceną. Przed dziesiątą, przy mikrofonie pojawił się Piotr Sitko aka SITO wokalista Black Dogs. Koncert wystartował parę minut po dziesiątej. Do Piotrka dołączyli pozostali członkowie rockowo-bluesowego trio, Michał Frydryszak aka MICHU – gitbass, Robert Hełminiak aka GENERAŁ – perkusja.

Tego wieczoru ze sceny w większości zabrzmiały brawurowo zagrane covery, światowych hitów. Na pierwszy rzut poszło Gimme some lovin’, oryginalnie grane przez Spencer Davis Group, także bardzo znane z wykonania Blues Brothers.

Kolejne to, m. in. Deep Purple – Smokes on the water; Free – All Right Now; Eric Clapton – Cocaine; James Brown – I Feel Good; Breakout – Oni zaraz przyjdą tu/Gdybyś kochał, hej; The Rolling Stones – Satisfaction; AC/DC – Highway to Hell. Zabrzmiało także Daj mi tę noc zespołu Bolter, w charakterystycznej dla Black Dogs mocnej rockowej aranżacji. Ciekawym akcentem było też wykorzystanie fragmentu jednego z utworów Eminema, w trakcie coverowania Satisfaction. Prócz coverów, zabrzmiały także kompozycje własne zespołu. Mocny rock z twardym bluesem, trzymały poziom.

Brawurowa gra SITO na gitarze, charyzma i dynamizm sceniczny, sprawiły, że zespół bisował kilka razy, coverując jeszcze Red Hot Chili Peppers. Publika po każdym bisie domagała się jeszcze więcej.

Po koncercie miałem okazję zamienić kilka słów z Piotrkiem Sitko. Mówił, że dla Black Dogs najważniejszy jest kontakt z publiką, czyli żywe koncerty.

Zatem pasja i radość z grania plus umiejętności i talent, to pyszna mieszanka, z której powstać może wybuchowy koncert.