Najpierw Wojciech Czajkowski z przyjaciółką Ewą miał przy ul. Rayskiego otworzyć galerię sztuki. Remont przeciągał się ponad dwa lata, wszystko robił sam, nawet sztukaterię. Kiedy zwolnił się lokal obok i ktoś zaczął się nim interesować „na kebab i paluszki rybne”, zdecydowali, że otworzą w nim kawiarnię. - Nie chcieliśmy fast fooda obok galerii - tłumaczy.

Teraz Wojciech Czajkowski parzy kawę w Artetaminie przy Rayskiego 21 i tłumaczy bywalcom, że sztuka może zrobić dużo dla człowieka. Nad naszymi głowami obrazy Wojtka na białych ścianach energetyzują kolorem: - Samo jedzenie, nie dostarcza do ciała tego wszystkiego, co powinno w nim być - kontynuuje. - Znamy witaminy, ale są jeszcze artetaminy, witaminy artystyczne, jak malarstwo, rzeźba, muzyka, poezja, proza. Zapewniam je, by ludzie mogli funkcjonować w pełni, zdrowo.

Klasyka po szczecińsku

- Ojciec współpracował z rzeźbiarzami w Szczecinie. Siedziałem w pracowni u wuja Ryszarda od drugiego roku życia - wspomina Czajkowski. Wujem był rzeźbiarz Ryszard Chachulski. Wszyscy szczecinianie znają jego Marynarza stojącego za sterem przy pl. Grunwaldzkim. Oprócz talentu miał też charakter. Co myślał - powiedział, co chciał - zrobił. Jak sobie wypił w 13 Muzach, to zaraz brał się do wyrzucania ubeków z klubu. - To był Piłsudczyk żyjący w komunie. Był genialny, ale żeby żyć musiał przyjmować zlecenia od komunistów. Najgorsze, co mogło go spotkać - stwierdza Czajkowski.

Rzeźba 14-letniego Wojtka pojechała na konkurs do Warszawy, zdobyła najwyższe noty, po czym nigdy nie wróciła, bo ją skradziono.

Przy sztaludze nad obrazem siedział z nim grafik Ryszard Rolka. („Zawsze takie uśmiechnięte chłopisko. Wielki i zawsze pogodny” - zapamiętał go fotograf Andrzej Łazowski). Jak przyjechał z Miechowa do Szczecina, to myślał, że będzie mieszkał nad morzem, a tu 100 km do plaży. - Zaraził mnie miłością do Iwana Ajwazowskiego, do marynistycznego malowania, które nie musi być banalne. W Ermitażu ludzie stają przed jego oceanem i boją się, że woda wyleje się z jego obrazów - śmieje się Wojciech Czajkowski.

Podkreśla: - Miałem to szczęście dotknięcia, przez takich wspaniałych szczecińskich artystów. Oni mu też pokazali, że żeby tworzyć dobrze współczesną sztukę, trzeba znać klasykę. Jak otworzy obok Artetaminy remontowaną galerię (jeszcze w tym roku) i będzie wystawiał uznanych twórców, to ścianę w kawiarni udostępni na wystawy młodym ludziom.

Zagraj, postawię ci piwo

Kiedy do Szczecina przyjeżdżali Herbie Hancock, Chicka Corea czy Erykah Badu, malował ich portrety i dawał im po koncercie (z Badu, która wystąpiła w złotej peruce, odbył w kuluarach cudowną rozmowę o znaczeniu złotego koloru). - To taki rodzaj hołdu za trud, za to, że otwierają serce i pokazują, co jest w środku człowieka - mówi.

- W Polsce ludzie traktują muzyków jak grajków. Mówią ci „Weź zagraj, postawię ci piwo” - obrusza się. - Podchodzą z ignorancją do tego, który tworzy. Nie zdają sobie sprawy, że ci muzycy spędzili wiele godzin na ćwiczeniach. Kiedyś czytałem, że w żadnej sferze biznesowej nie ma aż takiego zaangażowania, co w sztuce. I to mimo braku pewności co do osiągnięcia sukcesu.

Wojciech Mann puszczał w nocnej audycji w radiu starego bluesmana. - Miałem 15 lat i zrozumiałem, że to korzenie, bez których nie mogę pójść dalej. Dla zespołu Blue Crow, w którym grał na gitarze, zaczerpnął nazwę od kruka, który towarzyszy w drodze z krainy życia do świata zmarłych (po 25 latach zawiesił grupę).

W międzyczasie grał z Markiem Kazaną i śp. Grześkiem Grzybem. - Chciałem żebyśmy nagrali jeszcze trzy kompozycje, ale Grzegorz poszedł grać do świętego Piotra. Mówił: „Wydaj to, bo nikt tak nie gra” - pamięta Wojciech Czajkowski.

Na chodniku przed kawiarnią aranżuje uliczną salę koncertową. Jeden z pierwszych występów dał tu zespół Nuk, w którym progresywnego rocka gra młody Bartek Czajkowski.

Kiedy Wojtkowi urodził się syn, poszedł do reklamy (art director w agencji Anny Turkiewicz), ale po kilku latach potrzebował wrócić do malowania, dawać ludziom więcej koloru.

My mamy współczucie

Jeden z jego kolegów otarł się o życie na ulicy. Wymyślili z przyjaciółmi Help Fest i na nie tak odległym pl. Lotników, Wojtek nalewał zupę bezdomnym. Niechętnie o tym mówi, ale ja chcę o tym napisać. - To nas odróżnia od innej klasy zwierząt, że mamy doświadczenia duchowe, ale mamy też coś takiego, jak współczucie – stwierdza.

I jeszcze: - Ludzie się radykalizują, bardziej napinają w jedną lub drugą stronę, jak jesteś left, to nie jesteś right. Ja myślę, że żeby frunąć trzeba mieć dwa skrzydła. Jak jest balans, to możemy spokojnie funkcjonować. Człowiek powinien żyć w grupie.

Rozmawiają z sąsiadami z Rayskiego, żeby ustawić stoły na jezdni i zorganizować wspólny obiad dla szczecinian.

Szczeciński Montmartre

Odpowiedź za co kocha Szczecin brzmi u niego tak: - Za zapach czekolady, gwieździste place, platany i za tą naszą szczecińską mentalność, z jednej strony szyderczą, z drugiej bardzo odważną. Przez to, że nasi ojcowie, przyjeżdżając w to miejsce musieli być ludźmi bardzo odważnymi, zdeterminowanymi, szczecinianie z urodzenia czy ludzie, którzy postanowili tu mieszkać, są bardzo otwarci. Moim marzeniem jest, żeby Szczecin był państwem miastem, żebyśmy się oddzielili od tego zaściankowego myślenia, które pojawia się w Polsce centralnej.

Na Rayskiego Szczeciński Ruch Miejski postawił na dwa miesiące drzewka w donicach (w niedzielę wyjechały na Stare Miasto). - Teraz od bramsa po biznesmenów chcemy, żeby nam tu je nasadzono - mówi Wojtek Czajkowski.

Starszy kolega malarz rzucił: - W Szczecinie mamy swoisty Manhattan, ale dlaczego nie zrobić prawdziwego Montmartre?

Wojtek chciałby, żeby szczecinianie widzieli na Rayskiego młodych ze szkicownikami czy przy sztalugach. - Dla uczniów szkół artystycznych i ich profesorów będę parzył w Artetaminie kawę tańszą o złotówkę - deklaruje (podaje kawę specialty).

- W Paryżu bohema spotykała się w kawiarniach, barach. To były miejsca, gdzie można było się pochwalić obrazami, poezją - opowiada Wojtek Czajkowski. - Widzisz? Tu już Jacek Korolczuk w studiu fryzjerskim zaczął wystawiać rzeźby, a w Marshall food jest wystawa malarstwa.