Szczycimy się tym, jak wiele w nas empatii. Oburzamy się słysząc w telewizji informacje o bezdomnych dzieciach cierpiących głód czy przemoc w rodzinie. Zastanawiamy się również nad tym, jakim cudem nikt nie pomaga komuś, komu dzieje się krzywda. Kreujemy się na stróżów moralności, rycerzy w lśniących zbrojach. Tylko co z tego?

Jakieś trzy lata temu, w okolicach Bramy Portowej byłem uczestnikiem pewnego przygnębiającego zdarzenia. To był chyba grudzień, padał śnieg i ogólnie rzecz biorąc było naprawdę zimno. Zima jak zima. Zmierzałem sobie spokojnie w kierunku Deptaku Bogusława, kiedy spostrzegłem ubranego jak alkoholik z kampanii społecznych, pokaźnych rozmiarów mężczyznę, który z jakiegoś powodu leżał na... ulicy. Droga była wprawdzie osiedlowa, przez co samochody nie zagrażały raczej jego życiu, ale faktem pozostaje, że jego położenie trudno było zaliczyć do tych zdrowych. Delikatnie rzecz jasna mówiąc. Reakcja przechodniów, których było zresztą naprawdę wielu? Pogardliwe spojrzenia były wszystkim, na co potrafili się zdobyć mieszkańcy Szczecina. Wyjątek stanowiła drobna kobieta i towarzyszący jej mężczyzna, również niezbyt imponującej postury. Oboje ewidentnie zaliczający się do tak bardzo nielubianej, najuboższej warstwy społeczeństwa. Próbowali jakoś pomóc nieszczęśnikowi, wobec którego wszyscy wykazywali się obojętnością. Szło im słabo, ale z pomocą mojego towarzystwa i mnie poszło już lepiej. Zadzwoniliśmy po karetkę, która zabrała zmęczonego życiem człowieka w odpowiedniejsze niż asfalt miejsce.

To tylko jeden przykład takiej sytuacji. Podobnych wydarzeń pamiętam całe mnóstwo, ale nie ma sensu bawić się w wyliczanki – przytoczona przeze mnie zimowa historia ma w sobie wszystko, czego potrzeba do dalszego prowadzenia tego wywodu.

Zapytajcie przypadkowego przechodnia, czy pomógłby osobie, która zasłabła na ulicy. „Oczywiście, że tak”, odpowiedzą wszyscy. „Nawet jeżeli będzie to menel?” – tu już będzie chwila zastanowienia. „Tak” – odpowie większość, chociaż już nie wszyscy. Sporo osób zastrzeże, że ów żul musi być trzeźwy. Znajdzie się też kilka osób, które stwierdzą, że menela to one nawet nie zauważą. Tak, w największym skrócie, przedstawiają się wyniki krótkiej sondy, jaką ostatnio przeprowadziłem na ulicach grodu gryfa.

Postawa deklarowana często ma jednak mało wspólnego z tym, co robimy, gdy faktycznie zostaniemy postawieni w takiej, czy innej sytuacji. Smutna prawda jest taka, że przytłaczająca większość z nas udaje, że nie widzi co się dzieje, stwierdza, że ktoś inny i tak w końcu zareaguje. Byle samemu nie tracić czasu, nie obcować z kimś, kto potrzebuje pomocy.

Temat poruszany jest bardzo często. Posunę się nawet do stwierdzenia, że jest oklepany do granic możliwości. Efektów jednak jak widać brak. Nikt nie raczy spytać nawet słabo wyglądającego człowieka, który ledwo siedzi na przystanku autobusowym, czy wszystko jest w porządku. „Pewnie jest pijany”. Skąd taka pewność drogi przechodniu? Przypuszczam, że nawet lekarz nie jest w stanie być stuprocentowo pewnym, że ktoś znajduje się w stanie upojenia alkoholowego na podstawie spojrzenia na kogoś z kilku metrów. To jedna sprawa. Druga to to, czy pijana osoba staje się nieśmiertelna i można ją spokojnie zostawić na pastwę losu? A może mając we krwi tych parę kieliszków traci się swoją ludzką naturę i nie zasługuje się na miano człowieka? NIE. Jeżeli widzimy kogoś, kto nie wygląda, jakby funkcjonował normalnie, powinniśmy się tym zainteresować. Bo najwyżej zmarnujemy minutę ze swojego życia. A możemy uratować czyjeś istnienie. Życie ludzkie, przynajmniej w moim odczuciu, jest przecież najwyższą z wartości.

Najśmieszniejsze, o ile można użyć takiego słowa, w tym wszystkim jest to, że grupa społeczna, której najmniej w tej materii można zarzucić to ludzie, których nie podejrzewa się o jakiekolwiek ludzkie odruchy. Ten przysłowiowy Mietek spod monopola, który w irytujący sposób wymusza drobniaki na alkohol. Jak mieszkańcy miasta oceniają takich ludzi? Powiem Wam – fatalnie. Panuje powszechne przekonanie, że to zwyrodnialcy, którzy dla możliwości upicia się zdolni są do najgorszych obrzydliwości. To taki naturalny odruch, nie przeczę. Ale czy spotkaliście się kiedykolwiek z jakąkolwiek agresją ze strony kogoś takiego? Idę o zakład, że nie. Za każdym razem, gdy ktoś potrzebuje pomocy, a wszyscy dookoła mają na głowie ważniejsze sprawy, można być niemal pewnym, że empatią, zainteresowaniem kimś, z kim nie wszystko jest w porządku wykaże się wspominany żul. Nie żartuję, znam to z autopsji. I nawet jeżeli nie jest to współczucie, troska o bliźniego i menel najzwyczajniej w świecie oczekuje za swoje działania nagrody, to i tak lepsze to, niż obojętność. Wspominam o tym dlatego, że za wyjątkowo niesprawiedliwe i będące objawem hipokryzji uważam traktowanie najuboższych w pewnym sensie jak zwierzęta. Ludzie posuwający się do takiej krytyki w kwestii etyki bardzo często mogą bowiem Mietkowi czyścić buty.

Nie bójmy się pomagać innym. Wystarczy spytać się, czy wszystko w porządku. Jeżeli nie uzyskujemy odpowiedzi, a brzydzimy się kogoś dotknąć, to wystarczy zadzwonić na pogotowie czy policję. I nie ważne, co będzie nami wtedy kierowało - zwykły, ludzki odruch, chęć zaimponowania komuś, uznanie siebie za ostatniego sprawiedliwego, nadzieja na nagrodę – nie ma to najmniejszego znaczenia. Znaczenie ma natomiast to, że możemy przyczynić się do uniknięcia tragedii. Sprostajmy czynami swoim słowom. Przejmujmy się dziećmi cierpiącymi głód w Afryce, ale nie zapominajmy o tym, że bohaterem można być wszędzie i wobec każdego.