TM Stevens wśród gitarzystów basowych jest uznawany za jednego z najlepszych. Wizyta tego muzyka w Szczecinie musiała zatem być ważnym wydarzeniem. Dowiodła tego frekwencja we Free Blues Clubie wczorajszego wieczora, kiedy wystąpił on z projektem Voodoo Chile poświęconym dokonaniom Jimiego Hendrixa.

Free Blues Band na początek

Widzów, którzy chcieli zobaczyć na żywo Stevensa i jego kolegów było wielu, tak więc klub był wypełniony niemalże do ostatniego miejsca.  Pierwsi na scenie  zainstalowali się jednak muzycy Free Blues Band, którzy zaserwowali publice pół godzinny set. Zakończyli go utworem „Purple Haze” z dorobku bohatera wieczoru. To był dobry wstęp do dalszych wydarzeń.

Kolorowy bas

W przerwie, która nastąpiła później ktoś zauważył, że natężenie dźwięku będzie duże, bo „paczki basowe facet ma na pół ściany”. Nie mylił się. Już pierwsze dźwięki pomalowanego w barwy tęczy,  basu Stevensa to była niemal erupcja wulkanu. Ta błyskotliwa introdukcja była sygnałem, że muzyk z szopą jasnych dredów, odziany w czarną kurtkę, jest w bardzo dobrej formie i w jeszcze lepszym humorze. W kilka minut po wejściu bez trudu  skłonił publiczność do śpiewania refrenów i aktywnego reagowania na muzykę.  Perkusista Keith LeBlanc oraz gitarzysta Ronny Drayton, też oczywiście pokazali po chwili, co potrafią. Wykonanie „Foxy Lady” w którym Stevens wplótł do tekstu fragment utworu Red Hot Chili Peppers, to był pierwszy tego wieczoru hołd dla mistrza.

Piękne dziedzictwo

Tego wieczoru usłyszeliśmy jeszcze z tego „pięknego dziedzictwa” (jak to powiedział Drayton), które pozostawił po sobie  Hendrix  jeszcze takie znakomite numery jak „Purple Haze”, „Voodoo Chile”, czy „If Six Was Nine”. Poza tym były także pewne urozmaicenia programu, bo  zabrzmiał też utwór T. M. Stevensa  „Up”  Wraz z upływem czasu, coraz więcej miał do powiedzenia Drayton. Jego solowe partie także były precyzyjne i bardzo emocjonalne, zaś Le Blanc był  najmniej eksapnsywny z tej trójki, ale i jemu udzielono głosu  Zagrał dziesięciominutowe perkusyjne  solo.

Przed wykonaniem „Red House” Drayton wspomniał o bluesowych wzorach, które zadecydowały o brzmieniu Hendrixa.  Wymienił m.in. Alberta Kinga i Roberta Johnsona. Ktoś z publiczności krzyknął “Led Zeppelin” na co gitarzysta  prychnął  z dezaprobatą i skwitował ten komentarz wykonaniem kilku riffów z utworów tej brytyjskiej grupy. Potem powiedział, że „wszystko, co im się udało nagrać oni ukradli z mojej kultury”.

Prawdziwa muzyka

Pod koniec wieczoru skłonił wszystkich widzów do wstania i wtedy  zabrzmiał szczególnie mocny i naładowany energią numer „Who Know” znany z płyty Hendrixa „Band Of Gypsys”. Po tej petardzie Stevens pogratulował Andrzejowi Malcherkowi takiego klubu, których jak powiedział jest już coraz mniej (nawet w Nowym Jorku). Chyba lepszego komentarza na jubileusz Free Bluesa, nie można było sobie zamówić.  ”Support him because he makes real music” to jeszcze jedno zdanie.

To jeszcze jednak nie było wszystko. Na scenie został sam Drayton  i dość dużo zaczął  mówić o polityce w Stanach Zjednoczonych. i o swoim synu, którzy spędził 5 lat w więzieniu choć był niewinny.   Następnie zagrał  sam jeszcze jeden wielki utwór Jimiego – “When The Wind Cries Mary”. Taki spokojniejszy finał być może zaskoczył niektórych, ale chyba nie było osób rozczarowanych na sali. Ogólnie było to bowiem bardzo udane zwieńczenie całego cyklu występów przygotowanych  na 20-lecie klubu.