Będzie już pięć lat, jak Zdzisław Matusewicz, najpierw wykładowca akademicki politologii, który sprawdził politykę w praktyce, jako burmistrz Trzebiatowa, na kilka lat przed emeryturą otworzył w przy ul. Piłsudskiego mały sklepik z płytami winylowymi.

Punkowe wnętrze

W prawdziwym record store przy ulicy Piłsudskiego 30 na ścianach wiszą rozpoznawalne na pierwszy rzut oka płótna punkowego malarza Kaina Maya, które namalował specjalnie dla tego miejsca.

– Czasem wywieszam sobie szyld, że poza sklepem muzycznym, to też jest galeria Kaina Maya – uśmiecha się Zdzisław Matusewicz. May na pierwszych Jarocinach malował na scenie. Projektował okładki płyt dla Radia Nieprzemakalnych, Dezertera, Moskwy. Swoje specjalne miejsce ma w sklepiku jego fantastyczny obraz – reklama miejsca, w którym jesteśmy: – Zombiaki kontra szalony sound system rodem z Jamajki, prujący przez bagna Zombielandu i płoszący całą tę niepotrzebną zgraję – pokazuje Matusewicz. A wszystko pod hasłem „Jeden winyl dziennie trzyma zombie z daleka”.

Patefon i gimnastyka

Na powitanie Zdzisław Matusewicz nakręca angielski patefon sprzed stu lat. Z charakterystycznym retroszumem z płyty szelakowej Mieczysław Fogg śpiewa „Gimnastykę poranną”.

– Dzisiaj się dąży, żeby muzyka sama grała. A szelak to jest jedna piosenka na jednej stronie. Każde odtworzenie wymaga nakręcenia mechanizmu – tłumaczy. – Igłę trzeba wymienić po dwóch piosenkach, bo potem zniekształca dźwięk. Proszę sobie wyobrazić te imprezy przed II wojną, na których odtwarzano muzykę z płyt szelakowych. Do obsługi tego był specjalny człowiek, taki pradidżej.

Pierwszy polski jazz był nagrywany na szelakach.

Record store

Po doświadczeniach z polityką zastanawiał się, co dalej. Kończyć habilitację? Poszerzyć o nowe dostępne źródła napisaną blisko 30 lat temu książkę „Sierpień’80 w Szczecinie”?

– A ten sklepik siedział we mnie od młodych lat – wyznaje. – Przecież mam kilka tysięcy płyt w domu, coś z nimi trzeba zrobić.

Wspomina, jak jako fan reggae, trafił w Amsterdamie do takiego record store, w którym była sterta wydawnictwa, którego wtedy nie znał i muzyki, której nie znał, ale natychmiast pokochał: – Przez pół godziny do odjazdu autobusu musiałem wybrać ze sterty kilka płyt, bo miałem ograniczony budżet. A co puszczałem płytę, to inny świat muzyczny się przede mną otwierał.

Znalazł miejsce na swój sklepik przy ulicy Piłsudskiego. Skorzystał z programu miejskiego dla nowo powstających biznesów i dostał dofinansowanie na wyposażenie.

Ścianę pokrył wykładziną wyciszającą, bo za ścianą jest mieszkanie. Kiedy rozmawiamy na dużym ekranie leci film o bluesie, którego narratorem jest Clint Eastwood, wielki fan tego gatunku.

W sklepie z płytami

Płyty długogrające, EP-ki i single 7-, 10-calowe. W tym małym sklepiku wygrzebać można sobie czarny krążek z około 5 tysięcy tytułów. – Świat muzyczny jest tak bogaty, że tu zawsze się będzie coś odkrywało – stwierdza Zdzisław Matusewicz. – Czasami odkrywa się stare znane rzeczy na nowo, na przykład wróciłem do Grzesiuka i jego starych ballad warszawskich, kapitalna muzyka.

Wchodzi pan Kamil. Bywa tu raz w miesiącu, po wypłacie. Pochodzi z Poznania, przeprowadził się do Szczecina, do pracy przy projekcie Polimery Police. Od wuja dostał gramofon. – Pan polecił mi kilka płyt i naprawdę pod mój gust – mówi.

Zdzisław Matusewicz dużo wie o muzyce, z własnych zbiorów 17 lat grał audycję „Pozytywny Eter” na antenie Polskiego Radia Szczecin.

Matusewicz: – Muzyka jest w nas nieodłączną częścią życia.

Pan Kamil: – Bez tego byłoby ciężko.

– Ciężej byłoby, prawda? – kiwa głową sprzedawca.

Ostatnio była mała dziewczynka z rodzicami. Rodzice na górze przerzucali winyle, a ona na dole – bo na dole są płyty ze starymi bajkami, wyłowiła sobie Czerwonego Kapturka. – Wspaniałe są te stare bajki czytane przez wybitnych aktorów czy komików, z zapałem, z interpretacją nierzadko obok, jak np. Bogdan Smoleń, który opowiada bajkę o wielkiej suszy, a ja się zastanawiam, co ma na myśli – uśmiecha się Zdzisław Matusewicz.

Przystanek Szczecin

Do sklepu przychodzą też cudzoziemcy, którzy wpadają na 2–3 dni do Szczecina, najczęściej z Berlina. Google podpowiada im lokalny record store i pokazuje drogę. Przy okazji pytają, co takiego dzieje się muzycznego, kulturalnego, ciekawego w Szczecinie?

– Szczeciniana odgrywają u mnie specjalną rolę – podkreśla Zdzisław Matusewicz. Wyciąga longplay Filipinek. Pierwsza w Polsce msza beatowa „Pan przyjacielem moim”, którą nagrali Czerwono–Czarni ma też szczeciński akcent, bo część muzyków było ze Szczecina. W zbiorze Matusewicza jest nawet płyta Heleny Madaniec, tak nazwisko Majdaniec pisano we Francji, bo to było wydawnictwo francuskie z 1971 roku, z odręczną dedykacją.

– Tu proszę patrzeć, jak muzyka na winylach zatacza koła w historii – Zdzisław Matusewicz wyciąga dwa czarne krążki Kolaborantów, ich pierwszą płytę – „A może to ja” i dopiero co wydane na winylu demo z 1988 „I my będziemy kiedyś grać przeboje”.

Do pooglądania są też pocztówki dźwiękowe z widokami Szczecina.

Na zwolnionych obrotach

Zdzisław Matusewicz: – Przychodzę i mówię „cześć sklepik”. Pamięta pani ten film z Harveyem Keitelem, który prowadził sklep z papierosami? Biegniemy od terminu do terminu, a w tym sklepie trzeba przystanąć. Trzeba mieć czas na przerzucanie dziesiątek winyli. A i sam winyl ma swoje rygory, trzeba go wziąć w ręce, wyjąć z koperty, nałożyć na gramofon, nastawić. To już wymusza w nas, uważność, nie robimy tego w biegu, czy przy okazji. Słuchamy tej płyty, potem w połowie trzeba przewrócić ją na drugą stronę. A przy okazji dostajemy od tego winylu coś cennego – czas wolny dla siebie. Winyl wrócił nie bez powodu. Ja czasami sobie myślę, że ten sklepik to jest miejsce dla ludzi szczęśliwych.