Wielki ogień i kłęby dymu widoczne prawie nad całym miastem – to krajobraz, który ukazał się oczom szczecinian rankiem 27.04.1981 r. Po godz. 8:00 rano w płomieniach stanęła Kaskada, jeden z najlepszych, najbardziej prestiżowych lokali gastronomicznych w tej części Europy.

Był to największy pożar w powojennej historii Szczecina. W ciągu kilkunastu minut ogień strawił cały czterokondygnacyjny budynek. Temperatura była tak wysoka, że topiła lakier na wozach strażackich. W pobliskich blokach pękały szyby, topiły się firanki i karnisze. Ogniem zajęły się także okoliczne drzewa i samochody. Dogaszanie pożaru trwało aż do godziny 18.

Przyczyną tragedii była niesprawna instalacja elektryczna. Pani sprzątająca po imprezie, która odbyła się poprzedniej nocy, podłączyła odkurzacz do gniazdka, w którym wystąpiło zwarcie. Ogień rozprzestrzenił się tak szybko dzięki dużej ilości materiałów łatwopalnych – boazerii, dywanów, tapet.

W Kaskadzie przebywało wtedy 21 osób – docelowo miało być ich 41, ale 20, w wyniku różnych zdarzeń, spóźniło się tego dnia do pracy. W dogaszonym budynku znaleziono zwłoki 14 ofiar, w tym 6 praktykantów z Technikum Gastronomicznego.

Mimo że od tego zdarzenia minęło już prawie 40 lat, świadkowie pamiętają wszystko, jakby działo się jeszcze wczoraj.

Krótka wizyta w cieniu tragedii

Dla Pani Ewy Scherbarth-Hjelte miał to być zwyczajny dzień, który planowała spędzić z koleżanką w mieście.

- Od wielu lat mieszkam w Szwecji. Przyjechałam do Szczecina dzień przed tym pożarem – opowiada. - Koleżanka przyjechała po mnie taksówką i pojechałyśmy razem do miasta. Nagle zobaczyłyśmy wielki pożar... Stałam po tej stronie ulicy, gdzie był Pewex, zakład fryzjerski. Było bardzo gorąco od tego pożaru, aż znaki drogowe się topiły – to może sobie Pani wyobrazić, co było w środku. Dużo ludzi stało w szoku! Koleżanka zapraszała mnie później na pogrzeb tych uczniów, ale nie poszłam. Szkoda, że w tamtych czasach nikt nie pomyślał o łatwopalnych dekoracjach, firanach itd. Dużo niewinnych ludzi zginęło...

Widok z pracy

Pani Grażyna pracowała wtedy na pl. Lotników. Zaniepokoiło ją, że około 8:00 nagle zrobiło się ciemno.

- Jak zwykle przyszłam do pracy na godzinę 7:00. Około godz. 8:00 stwierdziłyśmy z koleżanką, że za oknem zrobiło się dziwnie ciemno i słychać było sygnały pojazdów uprzywilejowanych – relacjonuje. - Z ciekawości wyszłyśmy na zewnątrz i zobaczyłyśmy kłęby dymu na wysokości Kaskady. Jeszcze nie wiedziałyśmy, że to ona płonie, a gdy podeszłyśmy bliżej (była godz. 8:05), Kaskady już po prostu nie było, była cała w płomieniach, strażacy nie mieli już co ratować. Auta zaparkowane przy budynku, o ile pamiętam, też się nieźle przypaliły, w pawilonie naprzeciw pękały szyby. Pamiętam, że było gorąco jak w przysłowiowym piekle. Od strony ZPO „Odra” uratowano jedną osobę, bodajże ucznia, bo akurat w pobliżu znajdował się pojazd z wysięgnikiem i w ostatniej chwili go uratowano. Wiem jedno – tego widoku nie zapomnę do końca życia i ta myśl o ludziach i młodzieży, którzy tam zginęli, będzie mi towarzyszyć zawsze...

Strach o życie najbliższych

Pani Ewie Parzyszek ten dzień upłynął pod znakiem oczekiwania i stresu. - Pojechałam do pracy na 6:00 rano, po drodze odwiozłam dzieci do żłobka i przedszkola. Pracowałam w zarządzie Portu Szczecin. Koło 8:00 zobaczyłam z okna dym, ale nie wiedziałam, skąd to dochodzi – opowiada. – Kiedy usłyszałam, że pali się Kaskada, byłam zdruzgotana. Właśnie w tym czasie mój ówczesny mąż miał tam szkolenie dla kucharzy i stewardów, miało być na ostatnim piętrze budynku. Zwolniłam się szybko z pracy. Jak dojechałam na miejsce, pożar był już dogaszany. Jako że nie było komórek, nie wiedziałam, co się dzieje z mężem, byłam pewna, że zginął. Później okazało się, że na całe szczęście spóźnił się na to szkolenie i dotarł do Kaskady, kiedy pożar już się zaczął. Stałam ze wszystkimi przy pomniku na pl. Lotników, na stopniach, żeby cokolwiek widzieć, a widok był nie do opisania. Jak sobie przypomnę, to do tej pory ściska mi gardło...

27.04.1981 r. zapisał się na kartach szczecińskiej historii niezwykle tragicznie. Kaskada spłonęła doszczętnie, a pozostałości po niej przypominały mieszkańcom o tragedii jeszcze przez wiele miesięcy. Obecnie na miejscu starego budynku stoi galeria handlowa o tej samej nazwie. Ofiary pożaru upamiętnia tablica, która znajduje się przy jednym z wejść do galerii.