Już po wykonaniu dwóch utworów, kilka osób wyszło z sali... Przypuszczam, że ci widzowie przeczytawszy w zapowiedziach, że Francesco Tristano zaprezentuje recital fortepianowy, spodziewali się właśnie typowego występu fortepianowego... Tymczasem muzyk ten już na samym początku zaaplikował nam oprócz klawiszowych pasaży, także loopy i syntezatorowe brzmienia. 12 lutego w Filharmonii w Szczecinie usłyszeliśmy (i zobaczyliśmy) jego program „Tokyo Stories”.

Muzyka wielkiego miasta

Artysta otworzył wieczór utworem „Electric Mirror”, w którym przetworzył barokową kompozycję Jeana-Philippe'a Rameau we współczesny temat. Kiedy słuchaliśmy dźwięków inspirowanych wielkomiejskim nastrojem japońskiej stolicy, na ekranie za sceną zaczęły się pojawiać wielkoformatowe, czarno-białe zdjęcia ukazujące tę neonową dżunglę, spacerujących po niej ludzi, przejeżdżające samochody, tysiące reklam, świateł i mrok...

Tristano pochylony nad klawiaturą grał subtelne frazy, wzmacniając je dodatkowymi efektami, urozmaicając nagranymi głosami ludzi, szumem deszczu, muzyką miasta... Kiedy był w Szczecinie w 2016 roku, wystąpił w tej samej sali wraz z orkiestrą. Tym razem przygotował przekaz minimalistyczny, ale wbrew pozorom, także bardzo pojemny i wyrafinowany. Kadry fotograficzne, które przesuwały się przed oczami widzów były bardzo istotną częścią całości, pozwoliły bowiem publiczności posmakować tokijskiego spleenu, który tak bardzo wpłynął na artystę.

Ambient, barok i... Kilar

Pianista opowiadał o swoich przechadzkach po Tokio, o tym jak powstawała ta płyta (wydana w maju ubiegłego roku). Stworzył ją wraz z japońskimi instrumentalistami i część tytułów, to słowa zaczerpnięte z ich języka. Tak jest choćby w przypadku utworu „Pakuchi”, zarejestrowanego z udziałem wirtuoza gry na tablach, U-Zhaana. Usłyszeliśmy tego wieczoru także ten numer i choć Tristano wykonał go sam, to postarał się, by oddać jak najwięcej barw ze studyjnej wersji.

Inne utwory, które zabrzmiały podczas środowego koncertu, to m.in. rozbudowana, finezyjna „Insomnia” i bardziej liryczny „Chi No Oto Krew”. Widzowie zanurzyli się głęboko w te frazy, skompilowane z różnych tradycji i stylów. Od elektronicznego ambientu i baroku, poprzez jazz do minimalizmu, kojarzącego się z dokonaniami Philipa Glassa czy Maxa Richtera... Pod koniec tego wizualno-dźwiękowego spektaklu, Tristano na kilka minut opuścił Tokio i skierował się do... Polski. Przypomniał o tym, że jesienią ubiegłego roku uczestniczył w warszawskim festiwalu Eufonie, podczas którego wykonywał utwory Wojciecha Kilara. Jeden z ich – „Exodus” – we własnej reinterpretacji, postanowił zagrać wczoraj w Szczecinie, czym niewątpliwie jeszcze podwyższył swoje notowania wśród obecnych w Filharmonii widzów.

Znakomita puenta

To mógłby być bardzo dobry epilog całego wydarzenia, ale Tristano miał przygotowany jeszcze jeden fragment swoich tokijskich opowieści. Był to utwór, który artysta zapowiedział jako rodzaj hołdu dla wybitnego współczesnego kompozytora, Johna Cage'a. Trzeba przyznać, że było to dramaturgicznie świetne posunięcie i bezsprzecznie znakomita puenta – dowód na to, że ten luksemburski muzyk pewnie jeszcze nie raz zaintryguje nas swoją inwencją i twórczą wyobraźnią...