Niech motywem przewodnim relacji z Queen Symfonicznie będą dwa hasła: niezwykłe aranżacje utworów grupy Queen na chór i orkiestrę oraz bilety wyprzedane! Nie często zdarza mi się być w Szczecinie na tak zwanym „sold outcie”, a szkoda. Nie będę jednak załamywać rąk nad szczecińską kulturą koncertową. Koń jaki jest, każdy widzi.

 

Tej niedzieli muzycy tworzący Queen Symfonicznie rozpoczęli nowy sezon swoich występów. Jaki będzie? Wróżę, że niezwykle udany. Jeśli traktować Szczecin jak papierek lakmusowy - zainteresowanie twórczością legendy w wersji symfonicznej nie słabnie. Cieszy również przekrój wiekowy ludzi przybyłych do hali Opery Na Zamku. Na wydarzenie wybrały się całe rodziny, było to unaocznienie powiedzenia „muzyka łączy pokolenia”.

 

Symfonicznie, czyli inaczej?

Występ otwierał utwór Killer Queen, który zgrabnie zapowiedział, co będzie się tego wieczora działo. Chórzyści z Vividi Singers świetnie spisali się w wymagających utworach: Who wants to live forever, Don’t stop me now. W przerwie między poszczególnymi utworami, pomysłodawca całego zamieszania, kontrabasista Jan Niedźwiecki, opowiedział historię powstania tego niezwykłego projektu. Szczególnie w głowę zapadła mi anegdota o pewnym urzędniku łódzkim, z którym przyszło mu rozmawiać à propos wsparcia finansowego projektu: A, Queen, kojarzę! To ci od Lady Gaga. Z tego miejsca gratuluję Niedźwieckiemu determinacji, by doprowadzić projekt do powstania. Jak widać, łatwo nie było.

Aranżacje Alla Vienna określiłabym jednak mianem dość klasycznych tworów. Były bardzo dobrze skomponowane, pięknie zagrane, ale nie zaskoczyły mnie. I to właściwie było dla mnie niespodzianką. Ciekawie wypadł utwór Bring Back That Leroy Brown, gdzie kontrabasista mógł się popisać. Na koniec usłyszeliśmy bardzo ważny utwór w twórczości Brytyjczyków: The Show Must Go On. Artyści dali się ponieść muzyce, miałam jednak wrażenie, że z samej aranżacji można było wyciągnąć więcej. Coś jednak bardziej kuło mnie w ucho. Nagłośnienie chóru. Był on bardzo „schowany”, momentami wręcz niesłyszalny. Na wydarzeniu o takim poziomie, wydaje mi się, że selektywne brzmienie powinno być absolutną normą. Pierwsza część koncertu, zwana klasyczną, świetnie jednak nastroiła publiczność na bardziej rockową część.

 

He's alive

Po piętnastominutowej przerwie wykonawcy pojawili się na scenie w lekko zmienionej wersji. Przebrali się w stroje bardziej „rockowe”, zaś Jan Niedźwiecki zamienił kontrabas na gitarę basową. W tej części zdecydowanie najlepiej zabrzmiało Bohemian Rhapsody. Monumentalny utwór Brytyjczyków aż się prosił o taką aranżację. Był zdecydowanie najmocniejszym punktem wieczoru.

W końcu na scenie pojawił się Mariusz Ostrowski w roli Freddiego. Ubrany w charakterystyczny strój sławnego wokalisty: żółtą kurtkę, jeansy i t-shirt. Efektu dopełniały wąsy i specyficzny stojak na mikrofon. Obok mnie siedziały dwie zakonnice - wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy wydały one z siebie radosne popiskiwanie, kiedy „Freddy” ściągnął kurtkę.

Mariusz Ostrowski z zawodu jest aktorem, i to dość utalentowanym, na scenie wygląda jak wokalista Królowej. Artysta biegał po scenie, przybierał odpowiednie pozy, zagadywał również publiczność. Znów jednak wypłynęła sprawa źle nagłośnionego wokalu. O ile w pierwszej części chór był słabo słyszalny, tak w drugiej części zniknął. To samo z wokalistą: albo zagłuszała go publiczność śpiewająca wraz z nim We will rock You, albo zwyczajnie instrumenty go „przykryły”. Inna sprawa to możliwości wokalne pana Mariusza, które są po prostu poprawne. Z Freddym usłyszeliśmy jeszcze: We are the champions, Radio Ga ga, I want to break free.

Widownia w tej części na dobre się rozruszała. Miałam wrażenie, że oglądam scenę z amerykańskiego kościoła, gdzie wykonuje się muzykę gospelową, a wierni postanowili się przyłączyć. Świetne uczucie! Powstały w ten sposób bardzo przyjemne, pozytywne wibracje.

Bardzo przyjemnie wypadła również aranżacja Crazy Little Thing Called Love.

Mimo niedociągnięć akustycznych był to naprawdę magiczny wieczór. Cieszę się, że Niedźwiecki zapowiedział, że wrócą do nas jesienią z nowymi utworami. Tym, którzy jeszcze się wahają, radzę, rezerwujcie bilety jak tylko będzie to możliwe, bo warto!