Miała siedemnaście lat, kiedy w jej zbiorach pojawił się eksponat nr 1. Czarna sukienka wieczorowa od Dany zdobiona diamencikami (z lat 80. albo 90.). Dziś Natalia Wąsik, pomysłodawczyni Muzeum Dany i Odry ma 209 eksponatów. Na razie uginają się pod nimi wieszaki w domu.

Przychodzi na spotkanie w szarej sukience z kontrafałdą i najwygodniejszych klapkach świata. Sukienkę za kilka złotych kupiła w lumpeksie, klapki są droższe, ale produkowane w kraju pochodzenia, a nie tysiące kilometrów stąd z wykorzystaniem taniej siły roboczej Trzeciego Świata. - Ja przede wszystkim jestem świadomym konsumentem - mówi Natalia Wąsik.

Pracuje w jednym z muzeów w Berlinie, a w Szczecinie nad odkrywaniem historii szczecińskich zakładów odzieżowych. Natalia Wąsik własnymi siłami tworzy Muzeum Dany i Odry. Na razie jest wirtualne, ale w przyszłym roku na parterze kamienicy w centrum Szczecina chce otworzyć też stacjonarne.

W poszukiwaniu informacji o Danie i Odrze przeczytała 10 tys. numerów „Kuriera Szczecińskiego”. W archiwach państwowych dotarła do 40 tys. stron dokumentów. Fascynacja tematem zaczęła się, kiedy chodziła do gimnazjum. Babcia szkolnej przyjaciółki była w latach 70. modelką Dany. - Byłam oczarowana jej wspomnieniami, sposobem, w jaki odnosiła się do Dany - wspomina Natalia Wąsik. Kolejne rozmowy z osobami, które w Danie pracowały, też to potwierdzały: - Praca w Danie była dla moich rozmówczyń czymś niezwykłym.

Natalia Wąsik: - Poczułam, że bardzo chciałabym przywrócić pamięć o tych zakładach i oddać szacunek ludziom, którzy w nich pracowali. Pokazać, że wiemy, że robili super rzeczy, że pamiętamy. To jest ważna historia naszego miasta i jego tożsamości. Kiedyś Szczecin był jednym z najważniejszych punktów na mapie przemysłu odzieżowego w Polsce.

Świat Dany i Odry

W świadomości szczecinian Dana szyła przy al. Wyzwolenia, ale to było od 1949 roku. kiedy budynek stał się siedzibą dla Zakładów Przemysłu Odzieżowego im. 22 Lipca. Tymczasem cztery lata wcześniej szyła już pierwsza fabryka, uruchomiona w październiku 1945 przy ul 5 Lipca - ustaliła Natalia Wąsik. 30 lipca z Centralnego Zarządu Przemysłu Odzieżowego w Łodzi przyszedł telegram, że dają zgodę na uruchomienie zakładów. Fabryka nr 2 ruszyła w 1946 roku przy ul. Jagiellońskiej.

W pierwszych latach po wojnie w zakładzie pracowali też Niemcy, bo to byli fachowcy z przedwojennych szczecińskich szwalni. Pod wszystkimi czterema adresami w historii „Dany”, przed wojną też szyto ubrania.

Pierwszym dyrektorem Państwowych Zakładów Konfekcyjnych w Szczecinie został inżynier Leon Kołodziej, jeden z bohaterów, o którym Natalia Wąsik chciałaby się dowiedzieć więcej: - Kierował firmą od 20 sierpnia 1945 roku do września 1946. Potem poszedł na urlop i już z niego nie wrócił. Na jego miejsce został przysłany nowy dyrektor, a pierwszy został nazwany „wrogiem narodu”. Co się wydarzyło?

W 1967 roku „22 Lipca” zastąpiła „Dana”. Zdrobnienie imienia legendarnej dyrektorki zakładu - Domiceli Mazurkiewicz, która zbudowała potęgę szczecińskiej firmy. Zaczęła pracę w 1946 na stanowisku zwykłej robotnicy, by w pięć lat przejść kolejno pracę jako nakładaczka - brygadzistka, pomocnica majstra, referent techniczny, kierownik krajalni, wreszcie po kursie na dyrektora stanąć na czele zakładów w 1951 r. i z sukcesem kierować nimi 31 lat.

Kolekcje m.in. sukienek chłopek inspirowanych polskim folklorem czy z cyklu „Kwiaty polskie” rozchodzą się błyskawicznie. Rodziny w Polsce prosiły w ciemno „przyślijcie nam coś z Dany”. Marka jest wizytówką Szczecina.

Ale w latach 90. rynek zalewa tania odzież szyta w Azji. Prywatyzacja obu zakładów jest nieudana. Dzisiaj w zabytkowym budynku Dany jest hotel a w miejscu po dobudowanym do niego w latach 70. pawilonie produkcyjnym wyrósł największy w Szczecinie wieżowiec Hanza Tower. Budynek Odry został zrównany z ziemią, a na terenie po nim stoi centrum handlowe Kaskada.

- Świat odbija się w ubraniach, bo powstawały z takich a nie innych powodów. Podobnie jest w historii tych zakładów, jest w nich i historia Polski, i Szczecina, i gdzie byliśmy - mówi Natalia Wąsik.

Eksponaty muzealne

Znajomi mówią, że ma zdolność przekuwania czegoś, co już nie ma wartości w coś wartościowego. Wygrzebuje rzeczy ze śmietnika, przygarnęła kota z ulicy i szuka ubrań, które 20 lat spędziły na strychu, a ona z nich robi eksponaty muzealne.

Może ktoś z naszych Czytelników wyjmie ze starych szaf ubrania Dany, Odry i zechce je przekazać Natalii Wąsik? - Mam poczucie, że ja je ratuję, że daję im drugie życie. Nie chcę zgadzać się na wyrzucanie tego, jeśli można temu nadać wartości - mówi pomysłodawczyni Muzeum Dany i Odry.

Miała siedemnaście lat, kiedy w jej zbiorach pojawił się eksponat nr 1. Czarna sukienka wieczorowa zdobiona diamencikami (z lat 80. albo 90.) od Dany. Dziś ma ich 209. Na razie uginają się pod nimi wieszaki w domu.

Niektóre z tych ubrań fajnie byłoby i dziś założyć. - Dużo osób to mówi. To potwierdza, że te rzeczy były świetnie zaprojektowane - opowiada Natalia Wąsik - No i to specyfika mody, wszystko wraca, jest jak krąg. Dlatego też mnie moda fascynuje.

Dzień po naszym spotkaniu znajoma krawcowa przeszkoli ją, na co uważać przy konserwacji odzieży. - W czasie kwarantanny przeczytałam książkę na temat domu mody Bogusława Hersego, najbardziej ekskluzywnego domu mody w przedwojennej Warszawie, wydaną przez Muzeum Warszawy. Jak te ubrania są przechowywane, na leżąco, poobwijane pergaminami. To jest coś do czego będę dążyć. Ja chciałabym to zachować dla przyszłych pokoleń. Mnie już nie będzie, a tymi ubraniami ktoś się dalej zajmie - tłumaczy.

Dobry pomysł reklamowy

Na początku lat 60. następuje zmiana profilu produkcyjnego i Dana z odzieży roboczej schodzi na rzecz sukienek, spódnic, garsonek, bluzek i staje się dyktatorem mody kobiecej i dziewczęcej.

Marcin Szczygielski, syn jednej z Filipinek i autor niezwykłej monografii szczecińskiego zespołu „Filipinki to my!” odnotowuje, że zespół twarzami Dany został w 1968 roku. Choć już cztery lata wcześniej Filipinki nosiły m.in. białe koronkowe sukienki na granatowym spodzie ze śnieżnobiałym kołnierzykiem i granatową kokardą zaprojektowane dla nich przez Danę.

„Dobry pomysł reklamowy” chwalił w tamtych czasach niecodzienny kontrakt „Kurier Szczeciński”. Dana zobowiązała się dostarczyć rocznie 40 kreacji (osiem kompletów), w których dziewczęta występować będą na scenie, a nazwa ubierającej je firmy ma się pokazywać na plakatach.

Tamtego roku w sukienkach Dany Filipinki otwierały w Szczecinie pochód pierwszomajowy.

W ramach kontraktu uszyto dziewczynom m.in. proste białe sukienki ozdobione fioletowo – różowymi szerokimi kraciastymi krawatami, krótkie sukienki w granatowe grochy z kokardą, do których nosiły zabawne pantalony z tego samego materiału obszyte falbankami i białe podkolanówki oraz czerwone rozkloszowane sukienki z kapeluszami, w których wyglądały jak rosyjskie carówny. W tych pojawiły się na festiwalu w Opolu.

Po koncertach kobiety dopytywały Filipinki, gdzie można kupić takie ubrania?

Wyszywane dżinsy

Erazm Kalwaryjski skończył PWST w Łodzi i w 1974 roku przyjechał za żoną do Szczecina. Najpierw daremnie szukał pracy. W końcu z al. Niepodległości wszedł do Zakładów Przemysłu Odzieżowego Odra (działały najpierw jako oddział ZPO 22 Lipca), na studiach miał zajęcia z projektowania odzieży. Tam z miejsca do pracy przyjął go dyrektor Józef Kubiszyn. W zakładzie pracowały niemal same kobiety. Uwielbiały swojego dyrektora. A on potrafił je pochwalić. „No Baśka, ty to umiesz szyć”. Na 8 marca przynosił goździki i pończochy.

- Zakład zatrudniał 850-osobową załogę, a z taśm produkcyjnych co minutę schodziło 5 par dżinsów - informuje Natalia Wąsik.

Na jednym z licznych wyjazdów zagranicznych dyrektor Kubiszyn zobaczył wyszywane jeansy i rzucił takie zadanie projektantowi. W zbiorach Muzeum Dany i Odry jest niebieska koszula z wyszywanymi czerwono - żółtymi kwiatkami, ludowymi, bajkowymi.

Kalwaryjski rocznie robił pół tysiąca projektów. Rysowane projekty trafiały do komórki wzorcowej, gdzie krawcy szyli modele, które jeździły na targi do Poznania i przywoziły nagrody. Gorzej było, kiedy przychodziło do umasowienia wzoru. Kiedy wchodził do masowej produkcji wszystko musiało zostać uproszczone, trzeba było z jak najmniejszej ilości materiału wykroić jak najwięcej form i ubrania miały mankamenty. Problemem w PRL-u był brak materiałów, prawdziwego spieralnego jeansu, który był podrabiany przez niespieralny teksas, brak mocnych nici do spodni, nitów.

Po czterech latach Erazm Kalwaryjski rozstał się z Odrą. Pragnął malować. Ale na ulicy zawsze zadawał szyku. Do siwej brody nosił czerwony kapelusz. Z tkliwością patrzył na ludzi starszych i ich chętnie malował. Powiedział mi kiedyś w rozmowie, że starość ma swoje dobre strony, że spływa z człowieka powierzchowność i przestaje obchodzić już go czy ma buty w noski, czy zaokrąglone, ważne, że są ciepłe na zimę.