Ominęła Szczecin trasa „Blitzkrieg” Vadera. Także Behemoth nie zajrzał do nas tej jesieni. Na szczęście mieliśmy szansę zobaczyć w akcji trzeci najbardziej obecnie znany w świecie polski zespół –Riverside. Właśnie niedawno wydali swój trzeci, bardzo udany album „ Rapid Eye Movement” i w trasie promującej go zahaczyli 4 października o szczeciński klub „Słowianin”.
Przyjechali wraz z supportem w postaci zespołu Totentanz z Tarnowa, który zaserwował, dość licznie zgromadzonym widzom,wiązankę numerów ze swej debiutanckiej płyty „Nieból”. Po przerwie technicznej weszli na scenę ci, na których oczekiwano przede wszystkim, czyli Riverside,by pozostać na niej około 90 minut. To był intensywny, a przy tym urozmaicony występ. Czterej muzycy zespołu umiejętnie zmieniali muzyczne nastroje. Postarali się o to, by usatysfakcjonować zarówno maniaków cięzkich dźwieków jak też melodyjnego progresywnego grania, wybierając swe najciekawsze utwory (choć zabrakło numeru „Schizophrenic Prayer”). Mariusz Duda, vocalista i lider zespołu, zachęcał widzów do śpiewania refrenów (np. w utworze „Conceiving You”). Na repertuar złożyły się przede wszystkim numery z świeżo wydanej płyty – m.in. „Parasomnia” czy „Ultimate Trip”. Jak zwykle szczególnie ważnym elementem, sprawnie działającego mechanizmu jakim jest Riverside, okazał się perkusista – Piotr Kozieradzki, zwany Mitlofem, bębniący swego czasu w zespołach death-metalowych (np. Hate). Jego precyzyjna gra w znacznym stopniu zwiększa siłę rażenia muzyki zespołu.

Publika specjalnie nie szalała, poza nielicznymi machającymi głowami. .Raczej kontemplowała przekaz płynący ze sceny. Prawdziwe magnum opus nastąpiło oczywiście, tak jak w każdym dobrym scenariuszu, na końcu. Kiedy zabrzmiały pierwsze charakterystyczne, delikatne nuty tytułowego utworu z poprzedniej płyty -„Second Life Syndrome” chyba niejeden z widzów odczuł ciarki na plecach. Warto było przyjść na koncert choćby dlatego jedynie utworu. To mógłby być doskonały finał, ale było jasne, że zespół da coś więcej swoim fanom, wytrwale skandującym jego nazwę.

Dwukrotnie jeszcze wychodzili na bis, by zagrać w sumie trzy utwory, w tym pochodzący z pierwszej ich płyty „Voices In My Head”. Jeszcze teraz, kiedy piszę te słowa słyszę głosy w mojej głowie, ale to chyba dobry objaw...

Foto:Artur Dąbrowski