Po kraju jeździ z programem „Zakład Usług Satyrycznych”, w skrócie ZUS, w ramach którego świadczy usługi kabaretowe. W skład wchodzą między innymi wiersze użytkowe oraz okolicznościowe. Mówi, że muzyka nie przeszkadza mu w śpiewie. Mistrz Mowy Polskiej - Artur Andrus zawitał do klubu Delta.

Minionej niedzieli (6.03) szczecinianie mieli okazję spędzić ostatni dzień weekendu w doborowym towarzystwie jednego z czołowych satyryków polskiej sceny kabaretowej, Artura Andrusa, który przybył do naszego miasta z dwoma muzykami, Wojtkiem Stecem (pianista) i Łukaszem Borowieckim (basista).

Już na samym początku recitalu artysta wprowadził widownię w wesoły nastrój, który utrzymał się do samego końca. Kabareciarz, jak na dżentelmena przystało, przeprosił tę część widowni, będącą na sali z przymusu, którą nazwał „Halina chciała”. By jakoś wynagrodzić to tym osobom, stwierdził, że będą mogli powiedzieć, że spędzili niedzielny wieczór z osobą popularną z racji tego, że jego zdjęcie ukazało się na okładce gazety „Farmacja i ja”.

Publiczność została powitana hymnem ZUS-u – „życie jest dziwne, ech!”, opowiadającym prawdę o naszym narodzie. Według satyryka, komiczne sytuacje tworzymy sami, nawet nie będąc tego świadomi. By poprzeć tę tezę, pan Artur powołał się na szyld, który kiedyś zauważył – „obornik o zapachu waniliowym”. Po kilku piosenkach artysta zaproponował wspólną zabawę. Widownia miała podawać nazwy rzek, a on podejmie się próby zrymowania ich. Padło na Odrę i Płonię. Na Chełszczącą Andrus zareagował stwierdzeniem: „niech Pan sobie to sam zrymuje!”

Przedmową do wykonania piosenki „podryw na misia” było stwierdzenie, że my, szczecinianie, mieszkając nad morzem i wychodząc na plażę, mamy okazję widywać takie „misie”. Czyli potwierdziło się ludowe przekonanie, że ci, którzy nie mieszkają w Szczecinie, posądzają miasto o nadmorskie położenie. A choreografia do tego utworu nosi imię Jozina z Bazin.

Podczas programu padła również propozycja napisania pamiątkowego wiersza ze słów spontanicznie rzuconych przez publiczność. I takim oto sposobem powstał liryk ze słowami: perystaltyka, czkawka, koza, insurekcja, tangens, paprykarz, magnolia, posiadanie. Podczas tworzenia poematu, muzycy umilili chwilę oczekiwania piosenkami Jerzego Matuszkiewicza.

Gorące brawa zachęciły artystę do podwójnego bisu (chociaż, jak sam mówił, on podczas występu wykonał już trzy), podczas którego zaśpiewał piosenki „piłem w Spale, spałem w Pile” oraz „malovany dzbanku”. Gdy widownia nie dawała za wygraną i próbowała nakłonić satyryka do kolejnych skeczy, on pożegnał wszystkich wierszem skierowanym i dedykowanym kłopotliwej publiczności.

Pan Andrus bardzo śpieszył się na pociąg, lecz znalazł chwilę czasu na rozdanie autografów i kilka pamiątkowym zdjęć. Na moje szybkie pytanie o to, jakie wspomnienia zabierze ze Szczecina stwierdził, że bardzo mu się tu podoba i wyraził nadzieję, że było to widać podczas recitalu.

Możemy zatem przypuszczać, że satyryk odwiedzi nas ponownie, czego byśmy sobie bardzo życzyli.