Patricia Barber ma w zwyczaju grać w każdy poniedziałek w swoim rodzinnym mieście Chicago, w klubie Green Mill. Ponieważ jednak aktualnie przebywa w Europie postanowiła wystąpić w innym miejscu. 14 listopada zobaczyliśmy ją w szczecińskiej Filharmonii.

Ta bardzo ceniona  pianistka i wokalistka  od  momentu ukazania się jej debiutanckiej płyty (w 1992 roku) nagrywa dla słynnej  wytwórni Blue Note,. Nie trzeba chyba lepszej rekomendacji dla jej artystycznych dokonań. Bilety na jej  szczeciński występ zostały więc wyprzedane dość szybko Do naszego miasta przyjechała w godzinach popołudniowych i dzięki temu miała jeszcze czas by spotkać się z zainteresowanymi osobami w EMPiKU w Galerii Kaskada. Tam odpowiadała na pytania dotyczące jej współpracy z Grażyną Auguścik, nowych planów nagraniowych oraz prób nazwania jej muzyki. Prowadzący spotkanie zaproponował termin „neo cool jazz”...

Na scenie towarzyszyli jej muzycy tworzący aktualnie Patricia Barber Quartet  czyli Ross Pederson (perkusja), Larry Kohunt – bas i John Kregor (gitara). Co ciekawe wszyscy oni mieli tego wieczoru wiele okazji by zaprezentować własne możliwości. Ewidentnie nie byli jedynie instrumentalistami akompaniującymi liderce. Ona sama zasiadając przy fortepianie  zdjęła buty by poczuć się maksymalnie swobodnie i zagrała krótką introdukcję. W pierwszych minutach  oddała głos swojemu zespołowi. Usłyszeliśmy  swobodne improwizacje z małą dozą partii wokalnych. Dopiero w miarę upływu czasu przekształciły się w regularne kompozycje znane z płyt  pianistki (takie jak "Call Me", "Shall We Dance"). Niewątpliwie jest ona osobą bardzo emocjonalnie traktującą każdy swój występ. Chociaż siedziała przy fortepianie, to jednak przez cały prawie czas kołysała się i niemalże tańczyła uderzając w klawisze. W chwilach kiedy pozostali muzycy grali swoje solowe partie, ze skupieniem obserwowała to co robią albo  gestami wyrażała swoją aprobatę.

Dużą część repertuaru tego występu stanowiły utwory premierowe, które zostaną wydane na nowej studyjnej płycie Patricii („kontrakt mam w plecaku” powiedziała w jednej z przerw). Artystka  była na pewno ciekawa jak zareaguje na nie publiczność i chyba została usatysfakcjonowana bo widzowie   nie poskąpili braw i okrzyków zachwytu (choć bezsprzecznie nie była to muzyka łatwa w odbiorze). Za sprawą Johna Kregora, grającego na gitarze akustycznej i elektrycznej otrzymaliśmy sekwencje bliskie jazzowi fusion. Ten muzyk niewątpliwie imponował swymi umiejętnościami  choć  trzeba stwierdzić, że cały zespół wykonał bardzo dobrą pracę.

Pięknym finałem całego występu było wykonanie gershwinowskiego „Summertime”. Cieszę się, że spośród wielu standardów, które pianistka  mogła wybrać, zdecydowała się właśnie na ten. Przedstawiła go oczywiście we własnej awangardowej interpretacji  zachowując jednak  wiele z  lirycznego ducha oryginału. Jeżeli koś wątpił wcześniej, że jej występ będzie wydarzeniem wielkiego formatu, to chyba w tym ostatnim kwadransie został ostatecznie przekonany.