Wybierając się na wieczór autorski Piotra Gąsowskiego do Rockera, nawet nie przypuszczałam, że spodziewany przeze mnie występ typu stand-up, stanie się raczej stand-up’em w moim wykonaniu, z racji konieczności jego oglądania na stojąco. Jako, że nie ja byłam gwiazdą wieczoru, to i gwiazdorzyć nie było powodu, a i miejsce się potem znalazło.

Gąsowski wiedział jak wkupić się w łaski publiczności. Zwłaszcza, że połowa znajomi, a połowa kobiety, dla których nie szczędził komplementów- widać urok estradowca jest silniejszy niż Poznański chów hołdujący oszczędności. Jak sam showman zaznaczył na początku występu, „jeśli zaczniesz od zdeprecjonowania swojej osoby ludzie od razu Cię polubią”. Gąs cały wieczór z dużą dawką humoru i ironii poruszał różne wątki autobiograficzne, czy to przywołując krótkie anegdotki, czy też czytając nieco dłuższe fragmenty przygotowywanej książki, pod samobiczującym się tytułem „Co mi w życiu nie wyszło”- i jak tu nie kochać takiego!

Podzielony na dwie części z 30 minutową przerwą pomiędzy nimi występ, miał dość równomiernie  rozłożoną siłę rażenia. Może przechylając się nieznacznie na pierwszą część, która wydała mi się nieco bardziej dynamiczna i zapadająca w pamięć, ale może to efekt tego, że półgodzinna pauza przy barze mogła osłabić moją koncentrację, choć przyczyniła się do budowania atmosfery. Druga część była już zdecydowanie bardziej poświęcona jego porażkom opisanym w książce- w tym m.in. temu jak otarł się o karierę międzynarodowej gwiazdy porno. Trudno jednak nazwać tę straconą szansę porażką.

A czy coś mu nie wyszło tego wieczora… no może tylko nieznaczna część publiczności, która bardziej niż występem była zaabsorbowana własnym towarzystwem. Cóż, może oni spodziewali się bardziej „Zielonych wzgórz nad Soliną” i innych szlagierów- bywa. Jednak ten wtorkowy wieczór w Rockerze należał tylko do jednego Gąsowskiego. Po prostu one show, one man , one Gąs.