Pytam, czy malowanie to udręka, czy ekstaza? - Ani udręka, ale ekstaza, też nie - odpowiada malarz Wojciech Zieliński. - Malowanie to przyjemność. Każdy obraz jest zupełnie inną podróżą. I ta podróż jest przyjemnością, która odbywa się w pracowni.

Odzyskana kolekcja

Z najnowszą wystawą malarstwa Wojciecha Zielińskiego w Galerii Kapitańskiej wiąże się niezwykła anegdota, która przenosi nas do roku 1978, kiedy studiował na ostatnim roku malarstwa. Przytacza się ją w katalogu do wystawy. Na korytarzu Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku zagadnął go Amerykanin Wayne Beauchamp, biznesmen, który przyjechał do Polski zakupić bursztyny. Jeszcze tego samego dnia znalazł się w sopockiej pracowni Zielińskiego. Obrazy, które zobaczył zapragnął mieć u siebie w londyńskim domu, ale myślał też o pokazywaniu ich na wystawach. I ten plan realizował także po przeprowadzce do Austrii. Zamawiał kolejne prace, ponaglał ambasadę austriacką o wydanie wizy dla artysty, który co roku gościł u biznesmena i jego żony Christiany Meier w Innsbrucku i zawsze był mile witany, także później, gdy Wayne wrócił do słonecznej Kalifornii.

Na przełomie 2019 i 2020 roku wraz z życzeniami noworocznymi przyszła do Wojciecha Zielińskiego niespodziewana propozycja, żeby zgromadzoną kolekcję przywrócić autorowi i szerszej publiczności.

Przedmioty zapamiętane

W „Przedmiotach zapamiętanych” z 1982 roku Wojciech Zieliński w centrum obrazu uwiecznił maszynę do szycia marki Pfaff. - Mama szyła na maszynie tej firmy - wyjaśnia. W tle obrazu na ścianie wisi najsłynniejszy portret dziecka w historii malarstwa, ośmioletniej infantki Małgorzaty uchwyconej w ceremonialnej pozie przez Diego Velazqueza. - Tata był księgowym z duszą. - wspomina Wojciech Zieliński. - Miał swoje niespełnione marzenia.

Obaj synowie zostaną artystami. Wojciech malarzem, a starszy, ale urodzony w tym samym roku, Jerzy Zieliński operatorem filmowym, autorem zdjęć do wielu filmów, m.in. „Ucieczki z kina wolność”, „Lotu świerkowej gęsi” czy „Placu Waszyngtona”.

Artysta i ryby?

Po liceum nie czuje się gotowy do studiowania sztuki, więc zanim otrzyma tytuł magistra Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku, wcześniej zostaje magistrem inżynierem Wydziału Rybactwa Morskiego Wyższej Szkoły Rolniczej w Szczecinie.

Po tych studiach zatrudnia się na pół etatu w zakładzie higieny weterynaryjnej w Katowicach i jako wolny słuchacz chodzi na zajęcia ze sztuki grafiki w ASP. - Gdy namierzyli, że mam już jedne studia za sobą, musiałem udać się po zgodę na kolejne studia do Warszawy, do Ministerstwa Pracy, Płacy i Polityki Społecznej - wspomina. - Wymyślił tłumaczenie, że mógłby zająć się reklamą branży rybołówczej. Zezwalają, ale co roku ma składać sprawozdanie z postępów w nauce. W ministerstwie pełnym korytarzy i metalowych szaf pełnych papierów nikt nie zauważy, że tego nie robi.

Nie, nie malował potem płynących z prądem ryb, ani rybaka powracającego z połowu. A jednak! Tłuste ryby leżą na stole w obrazie „Bankiet dla wybranych” z 1980 roku.

Przyjemność z malowania

Na wystawie w Galerii Kapitańskiej patrzymy na 50 obrazów z jego młodzieńczego dorobku, które namalował w latach 1978 - 1984. Zestawione pokazują, jak ich autor zmienia historie, przechodzi do innych narracji. W „Wyjściu z tunelu 15.10” z 1980 roku, a więc przed stanem wojennym, w tunelu dworcowym z barwionymi obrazami Lenina na ścianach stoi szary tłum podobnych do siebie postaci, które z rękami z tyłu, w kieszeniach, zbierają w sobie potrzebę buntu i wolności. Nad nimi okrągły zegar wskazuje czas 15.10. (o godzinie 3.10 w klasyku westernu przyjeżdża pociąg do Yumy). Już wtedy stosuje w malarstwie grę znaczeń, pozwalającą na wprowadzenie do obrazu nowych wątków w historii głównej. Ale są też płótna z 1984 roku, które pokrywają kompozycje surrealistyczne. - Nie chcę wejść w rutynę, w mechaniczny standard malowania - tłumaczy różnorodność.

Pytam, czy malowanie to udręka, czy ekstaza? - Ani udręka, ale ekstaza też nie - odpowiada Wojciech Zieliński. - Malowanie to przyjemność. Każdy obraz jest zupełnie inną podróżą. I ta podróż jest przyjemnością, która odbywa się w pracowni.

W katalogu do wystawy napisze, że „szukanie dni, w których człowiek ma wenę, to… nieporozumienie, bo ona nie przychodzi w nocy. Pojawia się w pracy, kiedy rzeczywiście wykonujesz tę robotę non stop, kiedy pracujesz w reżimie, i to wymaga dyscypliny i świadomości.

Malując skazujesz się na samotność”.

Wizyta w National Gallery

Na studiach w Gdańsku może oglądać w muzeum bardzo dobrą kolekcję malarstwa niderlandzkiego i flamandzkiego, nie mówiąc już o Sądzie Ostatecznym Hansa Memlinga. Tamten młodzieńczy czas, to też pierwszy wyjazd do Londynu, gdzie idzie do National Gallery a potem w Wiedniu do Kunsthistorisches Museum. - Tamtejsze muzea: w jednej sali Rembrandt, w następnej sali Bruegel, w kolejnej Bosch - pamięta.

Charakterystycznym w jego malarstwie jest, że wykorzystuje rozwiązania „obrazu w obrazie” i na jego płótnach wychodzą kobiety Vermeera, małżonkowie Arnolfini van Eycka. Lech Karwowski, dyrektor Muzeum Narodowego, historyk sztuki, pisał, że u Wojciecha Zielińskiego „Obraz jest jak pudełko sceny o różnych poziomach i kulisach, na której może się zacząć tajemniczy spektakl gestów i spojrzeń, obecności i pustki”.

Wayne Beauchamp pyta Wojciecha Zielińskiego, czemu nie zostanie na Zachodzie? Z Wiednia do Warszawy artysta wraca pustym pociągiem. W „Chopinie” podają herbatę w szklankach w metalowym koszyczku.

Z Innsbrucka do Szczecina

- Szczecin? Co jakiś czas muszę stąd wyjechać. Wtedy jeżdżę do Francji, córki tam mieszkają - odpowiada.

Latem ubiegłego roku Wojciech Zieliński przywiózł do Szczecina 50 obrazów, które namalował w młodzieńczych latach, a po ich odnowieniu, co trwało rok (Powstawały w czasach biedy, kiedy trzeba było samemu robić werniksy - tłumaczy), pokazuje je teraz w Galerii Kapitańskiej pod tytułem „Kolekcja z Innsbrucka”.

Wojciech Zieliński „Kolekcja z Innsbrucka”. Wystawa w Galerii Kapitańskiej przy ul. Kapitańskiej 2 (Calbud) czynna do 8 września w godz. 16.00 - 18.00, wstęp wolny.