Seks to wciąż temat tabu. Choć większość ludzi jest aktywna seksualnie, to jednak ciągle rozmowy o seksie wywołują rumieniec na twarzy i chęć natychmiastowego zgaszenia światła. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedzi na te pytania próbował udzielić Tomasz Kot podczas wczorajszego (2 marca) spektaklu , który się odbył w Teatrze Pleciuga. Czy mu się to udało?

Przyznam szczerze, że długo się zastanawiałam, jak zrelacjonować to wydarzenie, bowiem mam mieszane uczucia dotyczącego jego odbioru. Z całą pewnością przedstawienie uwypukliło różnice pokoleniowe wśród zgromadzonej publiczności. To co śmieszyło osoby bardziej „dojrzałe”, na ustach młodszych wywoływało jedynie nikły uśmiech. Z racji tego, że pierwsza grupa odbiorców stanowiła zdecydowaną większość, a ja jeszcze znajduję się w tej drugiej grupie – to w efekcie za wiele się nie pośmiałam.

Spektakl był podzielony na dwie części. W pierwszej z nich były omówione kwestie związane z naszymi seksualnymi oczekiwaniami oraz ich realizacją, zaś druga część była poświęcona komunikacji. Tomasz Kot wcielił się w rolę wszechwiedzącego terapeuty, jak i seksuologa zarazem. Odważne połączenie dla aktora. Zatem z pierwszej części dowiedzieliśmy się, że nie warto mieć zbyt wygórowanych oczekiwań, bo i tak ich nie spełnimy, wszystkie kobiety lecą na rycerskich macho, zaś mężczyźni nie lubią, gdy ich partnerka jest od nich mądrzejsza. Wnioski wręcz powalające.

 

Mrrr…

Z założenia miało to być widowisko interaktywne, w którym to publiczność odgrywa główną rolę. W przerwie „Seks guru” poprosił widzów o napisanie na rozdawanych żółtych karteczkach pytania na temat seksu, którego zawsze wstydzili się zadać. Za pomocą pomrukiwania bądź przenikliwej ciszy zgromadzona widownia miała potwierdzać bądź negować wysnute na podstawie przeczytanych zapytań przez „Seks guru” teorie. Na tym właściwie opierała się druga część spektaklu. Przyznaję – momentami było to zabawne, jednak mając na względzie fakt, że pytania były mocno tendencyjne (i mam wrażenie, że aktor przygotował je sobie wcześniej), to tak naprawdę reakcje widzów były z góry sterowane przez prowadzącego. Golić bobra czy nie, jak często mogę się masturbować, ile trzeba mieć partnerów, by nie być uważaną za puszczalską zdzirę, czy „nadal mogę” mając 60 lat? – oto jest pytanie.Pikanterii do panującego na scenie nastroju, miał dodać fakt, że podczas drugiej części widzowie mieli zająć miejsca zgodnie z podziałem na płeć. Miało to na celu stworzenie atmosfery pełnej swobody i niezależności…

 

Bez plusów

W mojej opinii spektakl w głównej mierze opierał się na pustych stereotypach kreowanych przez kolorową prasę. To był raczej śmiech przez łzy wynikający z tego, że w rzeczywistości ludzie nie umieją ze sobą rozmawiać o seksie. Jest to pewnego rodzaju pruderia, bo coś by się chciało, ale nie wiadomo czy wypada. Łatwo jest zatem poruszać kluczowe kwestie w sposób ogólny, niesprecyzowany. Dlaczego? Bowiem wówczas jest największa szansa dotarcia do szerszego grona odbiorców i możliwość trafienia w ich gusta. Tylko że ilość rzadko kiedy przekłada się na jakość.

Na koniec dowcip ze spektaklu: co optymista widzi na cmentarzu? Odpowiedź – same plusy. Ja niestety tych plusów w „Seks guru” nie widziałam.