Nie trzeba mieszkać w Gotham City lub na Manhattanie, by spotkać Batmana czy Spidermana na ulicy. Superbohaterowie żyją w Szczecinie i odwiedzają dzieci w szpitalach. W ten sposób choć na chwilę zmieniają ich smutną codzienność.

Zaczęło się niewinnie. Jak większość przedszkolaków, Tomek lubił bale przebierańców, na które mógł zakładać kostiumy swoich ulubionych postaci. Wśród ulubionych byli Spiderman i Batman. Dziś, kiedy Tomek ma już swoje dziecko, nadal przebiera się za superbohaterów. Tym razem nie po to, by wygrać konkurs na najlepszy konkurs, ale by małym pacjentom choć na chwilę umilić pobyt w szpitalu.

Wywołali uśmiech na twarzach ponad 12 tysięcy dzieci

Tomasz Gierwiatowski, twórca Ligi Superbohaterów, przyznaje, że przy okazji organizowanego na Szczecińskiej Gubałówce kilka lat temu „zjazdu na byle czym”, specjalnie kupił profesjonalną maskę Batmana, a potem przyszedł pomysł, by w strojach wyjść na miasto, pobiegać.

– Przy okazji wywiadu jeden dziennikarz zapytał, czy nie poszedłbym w tym stroju do dzieci do szpitala, bo one uwielbiają superbohaterów i może poprawić im to humor – opowiada Gierwiatowski. – Zadzwoniłem do znajomego lekarza, czy mógłby coś takiego zorganizować, bo nie wiedziałem, czy w ogóle coś takiego jest możliwe. Powiedział, że to załatwi.

Na początku oddział odwiedził tylko jeden Spiderman, z czasem dołączali kolejni, w tym partnerka Gierwiatowskiego jako Supergirl, a przy okazji Szczecińskiej Giełdy Komiksów zostali zgarnięci kolejni chętni. 1 września 2012 powstało Stowarzyszenie Szczecińska Liga Superbohaterów, a w marcu 2016 powstała Fundacja Liga Superbohaterów. Przez te wszystkie lata superbohaterowie odwiedzili ponad 12 tys. dzieci i zorganizowali kilkaset akcji i spotkań z małymi pacjentami.

foto: materiały Ligi Superbohaterów

„To ogromne obciążenie psychiczne”

Dla dzieci to moment oderwania się od codzienności, dla superbohaterów – próba charakteru.

– Nie zdawałem sobie sprawy, jakie to jest psychicznie niszczące. Chore dzieci, z łysymi głowa i bliznami – było ich bardzo szkoda, ale dawaliśmy radę. Wszystko zmieniło się, kiedy urodziła się moja córka. Teraz wejście na onkologię jest o wiele trudniejsze – przyznaje.

– Większość dzieci się pamięta, w szczególności te, które już odeszły. Pamiętam Martusię, do której pojechaliśmy do Kwidzyna, kilkaset kilometrów od Szczecina. Marta chorowała na glejaka mózgu. Odwiedziliśmy ją zaraz po jej 5. urodzinach. Kiedy z nią tańczyłem, pod maską Spidermana lały się łzy, bo czuło się, że to jej ostatnie chwile. Na jej pogrzeb poszliśmy w kostiumach, bo poprosili nas o to ją znajomi. Mówili, że przecież ona znała nas w strojach, nie poznałaby nas bez nich. Na cmentarzu ludzie podchodzili i dziękowali. Sam ksiądz przytulił nas i powiedział, że dobra robota – wspomina.

– Był też Przemek, któremu lekarze nie dawali szans na przeżycie kilku dni, mówili, że nie przeżyje Bożego Narodzenia, a na pewno sylwestra. Dzień przed Bożym Narodzeniem go odwiedziliśmy, mama znalazła lekarzy za granicą i chłopiec przeżył kilka lat. Jesienią 2019 roku odwiedziliśmy go w Finlandii, gdzie był leczony, wiosną 2020 roku Przemek zmarł. To się pamięta. Tak jak Piotrusia z Centrum Zdrowia Dziecka. Byłem na castingu w Warszawie i wiedziałem, że muszę pójść do dzieci. Byłem sam w stroju Spidermana, przechodząc między salami zobaczyłem chłopca przykrytego kocykiem ze Spidermanem, więc trochę dłużej porozmawialiśmy. Piotrusia też już z nami nie ma.

foto: materiały Ligi Supperbohaterów

Taka wizyta jest lepsza od niejednej chemioterapii

Choć wspomnienia tych maluchów, które odeszły, są niezwykle trudne, to są i takie momenty, o których sama myśl wywołuje uśmiech na twarzy.

– Są historie, gdzie jako Batman wchodziłem na oddział onkologiczny i na mój widok chłopiec, który kilka tygodni leży i nie ma siły, podnosi się, daje żółwika. Rodzice są w szoku. Dr Ociepa, onkolog z oddziału Świętego Mikołaja szpitala na Unii Lubelskiej mówi, że spotkania z nami działają lepiej niż niejedna chemioterapia. Dla nas jest to supermotywujące i daje siły – przyznaje Gierwiatowski.

Wspomina również o nastoletniej dziewczynie, która na widok przebierańców miała nietęgą minę: – Ale gdy w drzwiach sali pojawiła się moja partnerka wraz z naszą trzytygodniową córką, obie przebrane za Supergirl, na twarzy dziewczyny od razu pojawił się uśmiech.

„Nie wyobrażam sobie nie być superbohaterem. To moje życie”

Gierwiatowski przyznaje, że stworzenie Ligi Superbohaterów to spełnianie marzeń z dzieciństwa i jednocześnie wiele wyrzeczeń. Trzeba dbać o formę, uważać na to, co się je, ćwiczyć. Przyrównuje to trochę do pracy aktora – trzeba dobrze przygotować się do swojej roli – prześledzić komiksy czy najnowsze filmy, by być na czasie ze wszystkimi informacjami, Czasami trzeba wybrać się w podróż, co dla pracujących na etatach superbohaterów wiąże się z przeznaczeniem na to urlopu.

– Odwiedziny w Centrum Zdrowia Dziecka mogły być tylko w tygodniu. A taka wyprawa do Warszawy to trzy dni wyjęte z życia. W środę jedziemy, w czwartek jesteśmy u dzieci, w piątek wracamy. Dla osób pracujących, studiujących to wyzwanie. Ale nie wyobrażam sobie, by nie być superbohaterem. To moje całe życie – zaznacza.

foto: materiały Ligi Superbohaterów

Superbohaterowie potrzebują odpowiedniego stroju

Ligę Superbohaterów tworzą m.in. Batman, Spiderman, Supergirl, Harley Quinn, Mandalorian, Czarna Kocica, Wonder Woman, Deadpool, Iron Man, zielony Power Ranger czy Kapitan Ameryka. A jak wiadomo, każdy superbohater ma swój charakterystyczny ubiór, który trzeba odwzorować.

– Pierwszy strój Spidermana miałem z second handu, potem zamówiłem kostium z Chin, Londynu. Po maskę Batmana wybrałem się do Szkocji. Jeśli jesteśmy w stanie znaleźć stroje za granicą, które są wiernymi kopiami i cenowo też są w porządku, to się na to decydujemy. Ale korzystamy też z mat podłogowych, drukarki 3D, usług krawcowych. Nasze dziewczyny też potrafią szyć – opowiada Gierwiatowski.

„To moje marzenie od lat”

Jak wygląda przyszłość Ligi Superbohaterów?

– W idealnym świecie za parę lat pracujemy na pełnym etacie w fundacji, tylko temu się poświęcamy – przyznaje Gierwiatowski. – Dodatkowo robimy rzeczy dla dzieci: zdrowych, niepełnosprawnych, chorych, zagrożonych wykluczeniem. To moje marzenie od lat, by żyć z pasji, robiąc fajne rzeczy dla innych. Marzy mi się również warsztatownia – miejsce, gdzie można byłoby pokazywać maluchom, jak stworzyć własne stroje superbohaterów i mieć „farmę drukarek 3D”.

Gierwiatowski również chce, by Liga była otwartym miejscem, by ludzie zobaczyli, jak to wszystko od kuchni wygląda. – Były u mnie dzieciaki znajomych i widziały maski, to bardzo im się podobało – zauważa.

A jak zaprosić superbohaterów do siebie? – Jak ktoś zna dziecko, które marzy o spotkaniu z superbohaterem, proszę dawać nam znać. Zachęcamy do linkowania, udostępniania postów, na Facebooku można śmiało oznaczać Ligę Superbohaterów, można dzwonić. Jak będziemy mogli, to pojedziemy – zapewnia Gierwiatowski.