Koncert Yanna Tiersena otworzył tegoroczny cykl koncertów Szczecin Music Festival. Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z regułami Alfreda Hitchcocka to czekają nas w tym roku olbrzymie, muzyczne emocje. Zanim jednak Yann pojawił się na scenie, fani mieli okazję spotkać się z idolem w Empiku w Galaxy.
Kilka minut po szesnastej Tiersen wszedł do Empiku, by porozmawiać z mediami i zgromadzonymi ludźmi. Tłumów nie było, a i ludzie jakoś nie kwapili się, by wypytywać muzyka o szczegóły jego produkcji. Wszyscy raczej liczyli na autografy i zdjęcia. Każdy dostał to na co czekał i po pół godziny Yann znikł! Niespełna cztery godziny później pojawił się na deskach Filharmonii Szczecińskiej, gdzie cała sala wypełniona była do ostatniego miejsca.

Tiersen wraz z zespołem nie zaprezentował jednak tradycyjnych wersji swoich utworów. Kawałki zostały ponownie zaaranżowane pod zespół rockowy. Efekt? Blisko dwugodzinne post-rockowe przedstawienie. Oprócz Tiersena na scenie pojawili się także: gitarzysta Marc Sens, perkusista Ludovic Morillon, grająca na falach Martenota Christine Ott i basista Stéphane Bouvier. Wspaniałe kompozycje można śmiało przyrownać do dokonań Mogwai, Explosions in the Sky czy 65daysofstatic. Takie właśnie miałem wrażenie słuchając Tiersena – 65daysofstatic!

Zaczęło się jednak mniej eksperymentalnie. Skoczna, energiczna muzyka wręcz prosiła się, by nie siedzieć na krzesełkach, tylko poskakać pod sceną. Wszystko brzmiało naprawdę znakomicie – piękna, wielowarstwowa muzyka z bardzo charakterystycznymi dla post-rocka momentami kulminacyjnymi pełnymi szaleństwa, hałasu i improwizacji. Gitarowe riffy pięknie uzupełniane były przez fale Martenota. Tiersen nie ograniczał się tylko do gitary, którą często zamieniał na skrzypce. Jednak skrzypiec również nie oszczędzał – kawałki skrzypcowe były równie dynamiczne i mocne, co te gitarowe. Zdarzało się, że śpiewał, zdarzały się nastrojowe momenty. Znalazło się również miejsce dla akordeonu... O ile utwory instrumentalne przypominały niesamowicie 65dos czy Mogwai, to kawałki śpiewane, a szczególnie te po francusku, były wręcz niesamowite. Brzmiało to świeżo, oryginalnie i niebanalnie. Jednym słowem – piękno!

Koncert skończył się po półtorej godziny. Gromkimi brawami zespół został sprowadzony jednak na scenę (ja rozumiem, że to filharmonia, ale z autopsji wiem, że jednak łatwiej jest krzyczeć “encore! encore!”, efekt ten sam, a ręce nie bolą). Po kilku dodatkowych utworach koncert skończył się jednak na dobre. Tiersen zaprezentował się naprawdę z dobrej strony. A to dopiero początek Szczecin Music Festival. Mam przeczucie, że za miesiąc będzie jeszcze lepiej...
Foto: Marek St, Pawlo